DUSZA STOLICY CZ.2

W poprzednim odcinku (do przeczytania tu – klik):


   Przystojny i bogaty młody człowiek postanawia wyruszyć do stolicy i w tym celu kupuje bilet na Intercity. Ten ambitny mężczyzna z sukcesami zawodowymi postanawił poznać duszę Warszawę.
   Kriz siedzi dwa wagony od niego, osaczony w przedziale przez lwowsko-żydowskiego biznesmena, laptopa z przytwierdzoną od spodu biznespanią oraz kobietę w sweterku i zastanawia się ile nocy na dworcu*  będzie musiał wygrywać na grzebieniu melodię  „Ta ostatnia niedziela”, żeby zarobić na bilet powrotny.




Nagle w drzwiach przedziału pojawia się Wilgotny Arab, który patrząc na nas swoimi czarnymi ślepiami wkłada rękę do wewnętrznej kieszeni kurtki…


Opowieść właściwa co się snuje do końca


   Szarpnięciem wyciąga… bilet**
   Trzy pary oczu śledziły każdy ruch i trzy ciała podskoczyły niemal równocześnie gdy wydobył swój skarb z kieszeni.
   Przyczyna jego zagubienia wyjaśniła się chwilę później gdy spytał laptop o wskazanie jego miejsca. Ot bilet PeKaPe  był dla niego niezrozumiały, a to w żadnym wypadku nie było dziwne.


   Moi współtowarzysze podczas podróży zamierali jeszcze trzykrotnie. Gdy Arab wyjmował rozkładany czarny telefon, gdy 30 minut później odezwał się dźwięk przychodzącego smsa i gdy podczas rozmowy telefonicznej powiedział, że właśnie wraca z rozprawy. Paranoja 🙂


...na wszelki wypadek?
tak na wszelki wypadek


Dwie i pół godziny później byłem już w Warszawie. Znaczy „we Warszawie” – przecież jestem Krakusem 😉


I teraz stoję na pisarskim rozdrożu. Pisać prawdę czy pójść w tani populizm, wszak ze stolicy mam najwięcej wejść… No dobra.


Warszawa. Ależ tam jest, kurwa, burdel 🙂


Sprawa Pierwsza


   Ponad piętnaście minut spędziłem w podziemiach próbując wydostać się na powierzchnię w okolicy przystanku tramwajowego, kierunek Most Poniatowskiego.
   Nic nie mówiące mi tabliczki kierunkowe ze strzałkami w każdą stronę, sklepy, sklepiki, rajstopy.
   Małe miasto pod ziemią. To albo miało być usprawnienie komunikacyjne albo upamiętnienie Powstania Warszawskiego, gdy połowa populacji poruszała się podziemiami.


Sprawa Druga


   ZTM się to to bodajże nazywa.
   Zawsze narzekałem na krakowskie eMPeKa. Wystarczyło parę dni, żebym zaczął tęsknić za niebieskimi tramwajami. Nawet tymi drewnianymi.


   Nie kupiłem biletu w Warszawie Podziemnej i miałem tego bardzo pożałować.
   Szukałem kiosku, jak w każdym mieście. Nihuyah. Zacząłem chodzić wzdłuż wysepki rozglądając się za automatami jak we Wrocławiu. Nihuyah. Postanowiłem więc kupić bilet u motorniczego jak w Krakowie:


Kriz: Poproszę bilet.
Motorniczy: Nihuyah, nie mam
.


   Na wszelki wypadek, gdyby przyszło mi do głowy pojechać bez biletu, na szybce umieszczona była informacja:
„Brak biletów u prowadzącego nie zwalnia podróżnego z obowiązku posiadania biletu”


Super, a brak stacji benzynowej nie zwalnia kierującego z obowiązku zatankowania.


   Może gdyby motorniczy dostawał 50 groszy za sprzedany bilet to nie zamykałby się w swojej kabinie i chował za różnymi zasłonkami. (widziałem taką scenkę dzień później – ja spasowałem jak zobaczyłem tą zasłonkę, a jakaś babka wyważyła to małe okienko pięścią i wsadziła do środka ręce stukając i pukając wszystko co miało kształt człowieka, dla gościa widać to było normalne bo sprzedał jej bilet. Tak to się robi w Warszawie, pomyślałem:) )


Sprawa Trzecia.



…czyli Wisła.
   Przyzwyczajony do widoku niebieskiej uregulowanej rzeki z kaczkami, łabędziami i pięknie wiosną kwitnącymi zwłokami zobaczyłem… zobaczyłem…hmm… rzekę?


rzeka Ankh


   Wisła w Warszawie wyglądała jakby płynęła do góry dnem.
   To co zobaczyłem mogłem tylko porównać do klasycznego piękna rzeki Ankh, która słynie z tego, że jest za gęsta by ją pić i trochę za rzadka by ją orać.


Przypomniało mi się, gdy na nią patrzyłem, że kiedyś wracając (to słowo przesadnie oddaje dynamikę czynności) z imprezy, odlałem się z kolegą do Wisły z Mostu Grunwaldzkiego.


Miałem wrażenie, że gdybym wysikał się, tu w Warszawie, z Mostu Poniatowskiego to rzeka stałaby się minimalnie czystsza.


   Nie chce przez to powiedzieć, że w Krakowie Wisłę można butelkować i sprzedawać jako zdrową bo zawiera minerały i pierwiastki. To znaczy pewnie zawiera pierwiastki ale głównie te ciężkie.*** 
   Chodzi o drobną różnicę w stopniu zagospodarowania nabrzeż. Gdy zamknie się rzekę w kajdanach betonu, wytyczy alejki piesze i rowerowe a pomiędzy tym zasieje się jakiś gatunek zielonej i odpornej na zanieczyszczenia trawy trawy – to całość nabierze wyjątkowo spacerowego klimatu. Nie znam sytuacji prawnej czy gruntowej, być może ma tam gniazda jakiś zagrożony gatunek głuszca fosforowego,  ale wydaje mi się, że dobrym pomysłem będzie przeprowadzenie w tym rejonie paru inwestycji.


nabrzeże Warszawa
nabrzeże Warszawa


nabrzeże Kraków
nabrzeże Kraków


nabrzeże Warszawa 2
i znowu Warszawa


bulwar krk
i Kraków


   To nie atak na Warszawę tylko delikatna sugestia dla tych, którzy mają środki na zainwestowanie w te tereny. No chyba, że mieszkańcy stolicy uważają, że tak jest i ładnie i dziko i w ogóle. Nie wtrącam się.


Koniec narzekań – czas na kadzidła


   Co w stolicy mnie urzekło? Biurowce, kultura ludzi, bardzo niskie natężenie CiP/ha (Chichoczące Pizdy na hektar), metro, kradnące bilet z dłoni  kasowniki, piękny moloch Złote Tarasy (Galeria Krakowska to kwadratowa kupa) i Muzum Powstania Warszawskiego.


Biurowce ładne, wysokie, takie – zachodnioeuropejskie.
W Pałacu Kultury i Nauki się zgubiłem i przez 30 minut nie potrafiłem z niego wyjść. Przez ten przypadek odwiedziłem miliard szkół językowych i jakąś gomółkowską salę pamiątkową…


W tramwajach tłoczno ale sympatycznie.


Chichoczące Pizdy spotykałem głównie wieczorami w rejonach dworca. Pewnie wracały do swoich miejscowości. Niektóre miały prześliczne białe kozaczki, które tak kocham.


Metro – szybko, często, niestety w szczycie gęsto. Nauczony tym, że kasowniki tramwajowe kradną bilety i trzeba trochę poczekać bo podroczy się, podroczy, ale w końcu odda, dałem się zrobić w chuja kasownikowi metra, który wypluł ale inną dziurką.


No i rozległe, bogate i na wysokim poziomie:


Muzeum Powstania Warszawskiego
Muzeum Powstania Warszawskiego


 


NibyPointa, którą powinno się czytać przy spokojnej francuskiej muzyce  


   Gdy zasypiałem w moim pokoju w hotelu Maryjot dużo myslałem o Warszawie. 
   O tempie jakie mieszkańcy sami sobie tam narzucają. W każdej dziedzinie – od poruszania się, jedzenia, picia kawy a na karierach kończąc. Uznałem, że dłużej niż tydzień nie potrafiłbym tam usiedzieć, że brakowałoby mi możliwości zejścia z brukowanej ulicy do klimatycznej kawiarni, w której czas się zatrzymuje, wypadów do piwnic pełnych i muzyki i ludzi niezależnie od dnia tygodnia.


   Gdy siedząc na Nowym Świecie w kawiarni z warszawską dziewczyną, przy gorącej czekoladzie, ja składałem paragon w różne artystyczne formy a ona przekonywała mnie, w ramach poznawania miasta, do wypadu do galerii handlowej Zlote Tarasy.
    „To nie tam”, odparłem „znajdę duszę Warszawy”. Nie rozumiała mojego sposobu bycia.


   A może wtedy się pomyliłem? Może właśnie tam – w sklepach, ekskluzywnych galeriach i biurowcach napędzanych potem nadambitnych pracowników drzemie dusza stolicy?


Z dedykacją:
„A historii tego swetra i tak byś nie zrozumiała”sweter Gruchy


 


Happy End


centrum warszawy
Warszawa „Zakaz wjazdu – nie dotyczy służ miejskich” Znaczy urzędników? 🙂


scieżka rowerowa
Kraków. Ścieżka rowerowa na Bulwarach Wiślanych i radosna twórczość mieszkańca 🙂


——————————-————————————-


*  – w przypadku Warszawy bardziej pasuje określenie „pod dworcem”.


** –  w każdym ale to w absolutnie każdym serialu, w którym fabułę dzieli się na odcinki zdarza się na samym początku coś tak głupiego i przewidywalnego.


*** – zresztą wodą z Wisły, ze względu na przyzwoitą wartość oktanową, tankuję mój samochód 🙂