WYSTĄPIŁ KRYTYCZNY WYJĄTEK

***

Moja Mama tańczy.
Na scenie wirują barwne tkaniny. W powietrzu czuję zapach drewna, moje małe dłonie ściskają za duży fotel. Patrzę oczarowany na ruch trzewików. Patrzę na nogi, których widok co chwilę skrada mi kwiecista sukienka. Patrzę na śnieżnobiałą koszulę, którą opina starannie haftowany kolorowy gorset. W powietrzu latają cekiny, chwościki i tasiemki. Pod szyją unoszą się czerwone korale.
Moja Mama jest królową kwiatów. Z wianka na Jej głowie spływają długie wstążki, które na przemian walczą o uwagę z długimi warkoczami. Jej żywe oczy patrzą w moim kierunku.

***

Huśtam się w ogrodzie. Obok biegają kury. Zaczepia mnie jakaś dziewczynka, chce żebym się z nią pobawił. Nie jestem stąd.
– Co tu robisz? – pyta dziewczynka.
– Moja Mama pracuje w tym domku. Jest pielęgniarką.
– Ale fajnie!
– Chodź, pokażę ci! – mówię i łapię ją za rękę, żeby zobaczyła jedyny budynek, jaki znam w Swoszowicach.
Dwójka dzieciaków lata po labiryncie pomieszczeń. Jej oczy czujnie spoglądają znad kartotek pacjentów.

Jakiś doktor przynosi mi kostkę Rubika, ale nie potrafię jej ułożyć…

***

Nie bardzo rozumiem, co się dzieje. W wilgotnych od emocji rękach trzymam kartonowe pudełko z grą komputerową i wychodzę po betonowych schodach ogromnego budynku. Mam już 14 lat i przez ostatni rok odkładałem pieniądze na tę grę. Gra nazywa się „Majesty”, a budynek ma na imię „Rydygier” i moja Mama ma tam mieć operację. Nie martwię się bardzo. Przecież musi się udać.
Udało się.

***

Nienawidzę tego zapachu słodkich perfum, który rozlewa się po mieszkaniu w dniu wywiadówki. Zawsze wychodziła pełna optymizmu, a ja zawsze wiedziałem jaka wróci. Wieczorem będzie najczęściej zła lub zapłakana.

***

Nie chcę wierzyć w to, co się dzieje. Mam 24 lata. Pobierają mi i mojej siostrze krew do badań DNA. Mówią, że chcą się upewnić, czy grozi nam, to co Jej. Wszystko zaczęło się od tego, że Mama w łazience wymacała sobie jakiegoś guzka. Pójdzie z tym do lekarzy, a oni podadzą jej magiczne koktajle.

Jakaś pani powie mi, żebym był dumny z Mamy, bo jest teraz Amazonką.

W ciemnych korytarzach pokrytych olejnymi farbami spotkam moją nauczycielkę od biologii. Przytuli mnie i poczochra. Moja Mama już nie będzie miała warkoczy. Nienawidzę Garncarskiej 11. Nie mogę patrzeć na wszystkich tych ludzi na korytarzach. Dziewczyny w moim wieku z chustami na głowach, nie ma gdzie zaparkować auta. Wycofuję się. Przecież musi się Jej udać.
Udało się.

Mama mi mówi, że pani od biologii umarła.

***

Ona mnie nie rozumie. Dlaczego o wszystko się czepia? Krzyczymy na siebie. Moja przyjaciółka trzyma kartonowe pudło, do którego w gniewie wrzucam swoje książki i pamiątki.
– Już mnie nigdy nie zobaczysz! – wykrzykuję i zatrzaskuję za sobą drzwi. Tę noc spędzę na podłodze w dopiero co wynajętej kawalerce, w której nie ma nawet prądu. Trudno, mam przecież świeczki.

***

Ona mnie rozumie najlepiej. Kiedy dzwonię do Niej po pomoc, przyjeżdża równo z karetką ratunkową. Kiedy przeżywam zawód miłosny, to mogę Jej o wszystkim opowiedzieć. Z każdej mojej wycieczki przywożę nowy magnes na Jej lodówkę — a Ona nie ma już ich gdzie montować. Chwalę się sukcesami w pracy. Opowiadam o porażkach. We wtorki oglądamy razem „Żony Hollywood”. Największą przyjemność sprawia mi, kiedy widzę, że jest ze mnie dumna. Mówi mi, żebym dbał o zdrowie. Jest zła, że nie mam ubezpieczenia zdrowotnego.
– Nikt nie ma ubezpieczenia w mojej branży, Mamo. – odpowiadam.
W końcu kupuję prywatne ubezpieczenie. Na wypadek ciężkich chorób też. W rubryce „Uposażeni” wpisuję swoją siostrę, partnerkę i Mamę. Nie chcę, żeby ktokolwiek płacił za moje leczenie, za mój pogrzeb.

***

Jest przy mnie, gdy umiera mój kot. Jestem przy Niej, gdy umiera Jej mama. Mam 33 lata i przy szpitalnym łóżku zauważam, jakie mają podobne dłonie. Nie potrafię sobie wyobrazić bólu z powodu utraty matki. Staram się być dla niej oparciem w tych niewyobrażalnie trudnych chwilach.
– Pamiętaj, że teraz babcia jest tobą, twoją córką i mną – mówię i przytulam ją bardzo mocno. I naprawdę w to wierzę.

***

Moja Mama leży. Mam 34 lata.
Na medycznym monitorze wirują barwne wykresy. W powietrzu czuję zapach środka do dezynfekcji rąk i kolejnego niezjedzonego śniadania. Moje duże dłonie głaskają Jej drobne ręce. Patrzę na Jej wychudzone nóżki. Nie ma na sobie korali. Nie ma gorsetu, nie ma też warkoczy. W powietrzu nie latają cekiny, chwościki i tasiemki. Pod szyją coraz wolniej i rzadziej unoszą się elektrody EKG.

Jej nieruchome piękne oczy patrzą w przestrzeń za mną.

Moja Mama jest królową kwiatów.

BYTU POGRĄŻENIE

Myjnia ręczna BP

OSTATNI DZIEŃ ROKU

I przyjeżdżam tego ostatniego dnia roku na stację BP, bo moja karta z cipem do myjni ręcznej traci ważność, bo BP wymienia karty z cipem na takie nie z cipem, gdyż tak właśnie.
Na stacji paliw pani o imieniu Paulina Praktykantka przyjmuje kartę, coś zapisuje, notuje, klika, odznacza.
Po około 3 minutach pytam się:
– Ile tam zostało mi pieniędzy na karcie, koncie?
Pani blednie. Jak pani blednie, to ja blednę, bo to blednięcie to ja znam, to blednięcie oznacza kłopoty dla konsumenta. „Wie pan, system nie jest doskonały i w ogóle to…”.
– Nie wiem, ile pan miał tam pieniędzy – Pani mruga oczętami.
No wiedziałem. Co mnie podkusiło, żeby przyjeżdżać, żeby walczyć o te pieprzone 5 złotych, które być może miałem na karcie z cipem myjni ręcznej BP.

ygritte bp

NADZIEJA

Są takie chwile w życiu, kiedy chcesz zadać pytanie, mimo że znasz odpowiedź.
To może być na przykład wcześniejszy powrót do domu i zastanie własnej żony pod zdecydowanie obcym mężczyzną, połączone z nieodzownym: „Kochanie, żono moja, co robisz?”.
To może być też stacja paliw, kiedy próbujesz wymienić pierdoloną kartę z cipem – na której być może masz 5 złotych, a być może nie – na nową. Desperackie pytanie, na które znasz odpowiedź, ale w głębi serca chcesz usłyszeć dobrą nowinę… Może żona była rozebrana, a on jest nudystą, który akurat przechodził i na nią upadł?
– To państwo nie przenoszą niewykorzystanych środków na nową kartę? – pytam z trwogą.
– Nie.

Kurwa… mać.
Jestem rzadko angażującym się osobnikiem. Ruchy, protesty, zgromadzenia, akcje i reakcje omijam szerokim łukiem, ale jednak kiedy już coś zacznę, to walczę do ostatniego naboju. To 5 złotych – które jest, a może go nie ma – zaczyna urastać w mojej głowie do rangi symbolu. Symbolu bohaterskiej walki do samego końca.
Westerplatte, lotnisko w Doniecku, Termopile, Częstochowa, Stadion Narodowy i bitwa o kartę z cipem myjni ręcznej BP.

– Czy moje środki na tej karcie przepadły?
– Tak.
– Czy mogę wziąć od pani tę kartę i pójść sobie?
– Proszę pana! Ja wtedy będę miała manko w kasie na 5 złotych wartości wydania nowej karty.
Nagle za kasy wjeżdża konno pani kierownik stacji paliw, cała na biało. Zsiada z rumaka.
– Może mogę jakoś pomóc? – mówi, a stażyści odbierają od niej uzdę.
– Dzień dobry, jestem Kriz i mam problem, bo środki z mojej starej karty nie przejdą na nową.
– A ile tam pan miał tych środków?
– 5 złotych Schrödingerów.
– Zawsze może pan umyć auto dzisiaj, a później dokończymy proces wymiany karty.

collagebp

POKORA

Zaciskam zęby, z tej stacji paliw już raz wyprowadzała mnie policja*, zabieram kartę z lady, tym razem to Paulina Praktykantka blednie, bo to właśnie w jej kasie zamieszkał Schrödinger, odchodzę od kas, zasępiony mijając konia przywiązanego do stolika kawowego, radośnie wsuwającego serwetki.
Wychodzę.
Szybkie taktyczne spojrzenie na szachownicę: kolejka brudnych samochodów godna przejścia granicznego; 4 stanowiska myjni ręcznej, w tym trzy zamknięte i jedno czynne, bo tak; żółtych tabliczek informujących o procesie wymiany kart – sztuk jeden; 3 zmarznięte gołębie; godzina 17:00, poziom wkurwu tysiąc. No ale 5 złotych, które być może jest, a być może nie. Zagadka, pierdoła może, no ale szkoda.

UPÓR

Upór to straszna rzecz. Ustawiam swoją mazdę z karoserią w kolorze soli na końcu kolejki i czekam.
A przecież gdy szykuję śniadanie, zwykle se o korkach słucham, jak tkwią te chuje w tych jebanych autach.

25 minut samej kolejki, a w sumie już 35 minut pobytu na stacji benzynowej BP zleciało całkiem szybko, przede mną już tylko czeka dostawczy citroën berlingo.

Facet wjeżdża do boksu myjni, wysiada z dostawczaka i wrzuca monety do maszyny. Ja i 14 kierowców za mną bledniemy. Facet wrzucił 20 złotych.

Nie wiem jak wy, ale ja na myjni ręcznej nigdy nie wrzuciłem więcej niż 10 złotych, a znam przedsiębiorczych rodaków, którzy potrafią za złotówkę umyć samochód, zęby, wziąć prysznic, zmyć naczynia z obiadu, wyprać skarpetki i jeszcze wyprodukować karton butelek wody źródlanej do dalszej odsprzedaży.

Co mnie podkusiło, żeby tę kartę…

Maszyna

BIERNOŚĆ

Z nudów obserwuję. Żesz ja pierdolę, kretyn myje ręcznie dostawczaka myjką na kiju, chyba do naczyń.
Facet czyszczący citroëna najpierw myje proszkiem drzwi, podchodzi do automatu, przełącza na spłukiwanie, podchodzi do drzwi, spłukuje, podchodzi do automatu, przełącza na mycie proszkiem, podchodzi do drugich drzwi…
Jestem skrajnie wyczerpany, a przecież jest dopiero sylwester.

Siwy facet z bmw q3 stojącego za mną wkurwiony wysiadł zapalić. Wszystko wskazuje na to, że facet myjący dostawczaka będzie się z nim pieprzył przez 15 minut.

Towarzyszu podróży, zbudowałeś byt swój, zasklepiając jak termit wyloty ku światłu, i zwinąłeś się w kłębek w kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codziennego życia. I choć przyprawia cię on co dzień o szaleństwo, mozolnie wzniosłeś szaniec z tego rytuału przeciw wichrom, przypływom, gwiazdom i uczuciom. Dość trudu cię kosztuje, by co dnia zapomnieć swej kondycji człowieka. Teraz glina, z której zostałeś utworzony, wyschła i stwardniała. Nikt już nie dobudzi w tobie astronoma, muzyka, altruisty, poety czy człowieka, którzy zamieszkiwali może ciebie kiedyś.

szaleństwo

SZALEŃSTWO

Nic więcej nie zrobię. Stoję tu już 45 minut. Wycofanie się teraz będzie szaleństwem.

Szuru, szuru, szuru… żeby zużyć… szuru, szuru… tę moją pierdoloną kartę do zera… szuru, szuru… tylko o tym myślę… szuru, szuru, szuru… zużyć, co tam jest… szuru, szuru, szuru… i wymienić na nową… szuru, szuru, szuru.

Z mojego zamyślenia wyrwał mnie chóralny jęk 23 kierowców stojących za mną.
To facet myjący dostawczego citroëna w ostatnim czynnym boksie myjni dorzucił pieniądze do puli.
Jednocyfrowy wyświetlacz znowu zaczął wyświetlać dwucyfrową kwotę.

Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć bite studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki w myciu samochodu i jakby ktoś dał mi w mordę. Ja pierdolę, kurwa! O, bracia kierowcy, siostry kierownice, trzydzieścioro było nas w kolejce. Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do ostatniego boksu. Myjnia ręczna, Dżizas, kurwa, ja pierdolę.

Utknąłem na stacji na 50 minut, żeby sprawdzić kartę i zużyć te 5 złotych – które mam albo których nie mam – na karcie z cipem, bo BP chce dać mi kartę z paypassem. W ostatni dzień roku.

– Co ja robię ze swoim życiem? – pytam unoszących się po okolicy cząsteczek detergentu.

WTEM! Białe światło lampy wstecznej. Citroën berlingo wycofuje się z boksu. Wzrok mój podąża płynnie w kierunku automatu z wyświetlaczem wrzuconych środków.

I jakby ktoś dał mi w mordę.

Wyświetlacz wrzuconych środków dumnie informuje świat, Kriza, mazdę w solnym kamuflażu i 31 kierowców za mną, że mam do wykorzystania 15 złotych.

Piętnaście złotych…

Piętna…

Piętnaście złotych reszty kwoty, której NIE WYKORZYSTAŁ kierowca czyszczący citroëna w jedynym czynnym boksie.

No i w pizdu, i wylądował, i cały misterny plan też w pizdu.

Błyszczący dostawczy citroën po wycofaniu zatrzymuje się obok słono fioletowej mazdy. Szyba się opuszcza. Uśmiechnięty niewinny ryjek kierowcy wychyla się i otwiera usta:

– Szczęśliwego nowego roku!
– SZCZĘŚLIWEGO CHUJ CI W DUPĘ, STARY!

——————————————–
* W skrócie: miałem wtedy 19 lat, upadł mi soczek i się rozbił**, dialog z ochroną, gaz łzawiący, parley, policja, kajdanki.
** No dobra… cała półka soków.

MUCHA ANTONINA

Daleko od Krakowa, wciśnięte pomiędzy strumień, sosnę a górę Turbacz, stoi łóżko.
Łóżko otoczone drewnianymi ścianami, tarasem i dywanem. Do tego łóżka w Kowańcu koło Nowego Targu uciekam czasami. Nie jeżdżę tam dla zabawy, nie jeżdżę tam, żeby śmignąć na nartach – to zawsze jest ucieczka.

willa jodła v3

Na łóżku leżę ja i patrzę w sufit. Sufit cały w jednolite wzory ciekawe. Jak spojrzysz na żłobienia i zdobienia, nachodzące na siebie okręgi, to czasem widzisz kwiatka, czasem kółka. Leżę już tak dobrych parę minut i właśnie doszedłem do etapu, że zobaczyć można też królika (kawałek kwiatka i kółko) oraz sowę (kółko, kwiatki po obu bokach i koniec sufitu)
Z tej sowy byłem szczególnie dumny.

Jest godzina 22. Z rozmyślań wyrywa mnie głośne bzyczenie. Przesuwam swój leniwy wzrok na wykonującą podsufitowe akrobacje muchę.

Z muchą odkrytą wieczorem – wiadomo – albo ty, albo ona. Jak się jej nie pozbędziesz, to o trzeciej w nocy nie demony, nie duchy, nie antychryst, ale ta mucha będzie apostołem śmierci dla Twojego snu.

/odpal muzykę – niech się sączy w tle/

Moja szyja wydała już wyrok śmierci na muchowatego, obracając głowę w kierunku odpowiedniego narzędzia zagłady.
Nie podnoszę się jednak z łóżka. Zaczynam obserwować rytuały czarnego stworzenia. Lot. Przysiad. Mycie. Lot. Przysiad. Mycie.
Jak u kotów.
To muszą być bardzo czyste stworzenia. A może one sprawdzają status ciała po takim locie – niczym pilot odczytujący listę kontrolną po lądowaniu dużym samolotem?

LISTA KONTROLNA MUCHY

  • Uruchom przednią parę odnóży. Jeśli się uruchomiły to znaczy, że: OK √
  • Cztery tysiące oczu lewych: OK √
  • Cztery tysiące oczu prawych: OK √
  • Trąba: OK √
  • Ssanie: OK √
  • Tylne odnóża: OK √
  • Dupa jest? OK √
  • Czy podczas ostatniego lotu udało się wkurwić ludzi? OK √

Obserwuję ten powtarzający się rytuał i nagle robi mi się żal tej muchy. Gówniany życiowy start, a potem cztery tygodnie wypełnione szybami, gazetami, pająkami, packami i kotami. Z rzadka trafi się pewnie jakaś smaczna ciepła kupa.
W swoim  życiu często stawałem po stronie słabszych. Taka mucha nie ma zbyt wielu przyjaciół.

mucha

– Cześć, mucho – mówię niespodziewanie, nawet dla siebie, w kierunku sufitu. – Nadaję ci imię Antonina.
– Bzzzzt – odpowiada Tosia. – Bzzzzzzzzzzzzzzt – dodaje.

To coś nowego, myślę sobie. W świecie nieczłekokształtnych przyjaciół zdominowanym przez psy, koty, chomiki, rybki, z rzadka szczury, fretki, konie, węże i gepardy pojawia się reprezentant muchowatych.

Obserwuję z zaciekawieniem zachowanie Tosi. Nadanie jej imienia spowodowało przesunięcie światopoglądu z kategorii „irytujący szkodnik” na „psotny zwierzak”.
Pobawiłem się z muchą paręnaście minut moim wzrokiem. Tosia wciąż latała po pokoju i ewidentnie irytowała ją obecność sufitu oraz ścian.

– Tosia, życie to kajdany – wyjaśniłem przyjaciółce jako ten bardziej doświadczony. – Trudno się z tego wyrwać. Trudno nadać własne tempo i narzucić swoje reguły życiu. Na końcu i tak czeka nas śmierć i pustka.
– BZZZZZZZZZZZ – odpowiedziała zirytowana nową wiedzą Antonina.
– Śmierci nie pokonasz. Musiałabyś mieć silnego sojusznika. Jakiegoś boga. Ale nie takiego zwykłego boga much. Boga bogów – dodałem i zamilkłem, trawiąc w myślach, czy istnieje ranking bogów.
– BZZZZZZZZ.

Nagle zdałem sobie sprawę z mojej mocy.
– Tosiu! – zawołałem podekscytowany. – W świecie ludzi moja moc jest ograniczona zasięgiem, ale przecież w Twoim świecie mogę zmienić wiele. Mogę wydłużyć Twój żywot, mogę pomóc Ci oszukać śmierć. Na chwilę, co prawda, ale mogę. Skończę rozdział książki – wskazałem głową na leżącą obok mnie najnowszą książkę Masy – dowiem się, skąd mafia brała pieniądze, i jako Twój przyjaciel i demiurg wręczę Ci wolność: otworzę okno. Tam obok, za stodołą, znajdziesz spore stado owiec. Kupa nawozu. Wprowadzę Cię do raju. Czy nie uczyni mnie to bogiem?
– Bzzzzzzzzz! – ucieszyła się Tosia.

Wróciłem do książki. Tosia wesoło pobzykiwała nad moją głową, ciesząc się z ostatnich chwil w pokoju, przed ośmioma tysiącami jej oczu przesuwała się już wizja zbawienia: ziemia obiecana pełna brudnych owiec, krowich odchodów i kompostowników.

– BŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻ! – Dobiegł mnie nagle stłumiony inny dźwięk. – BŻŻŻŻŻŻŻ… Bżżżżżżżżż.
Zmieniony dźwięk dobiegał smutno jak echo z jaskini. To Tosia w swoim podniebnym tańcu wleciała do rozgrzanego klosza sufitowej lampy.
– Bżżżż… Bżżżż… – Żałosny dźwięk muchy walczącej o jeszcze chwilę życia. – Bżżż… Bżżż…
Ostatnie słabnące zrywy.
–Bżż… Bż – Pojedyncze paniczne uderzenia Tosi w szklany kosz.
Myślę o jej zdezorientowaniu, o siłach, które musi wykrzesać. TOSIA, WALCZ!
– Bż…

 

I cisza.

 

Po całym pokoju rozlała się cisza.

 

Wszechogarniający brak dźwięku.

Tak jakby przez chwilę, razem ze mną, cały świat obserwował walkę życia maleńkiego owada.

Widzowie uwielbiają takie walki, zawsze czekają na cud: promil szans, że Dawid ponownie pokona Goliata. Gladiator zwycięży Cesarza. Uszkodzony czołg na skrzyżowaniu, z oddaną ojczyźnie załogą w środku, zatrzyma batalion SS. Dziewczyna ze wsi zostanie Top Modelką. Maleńka mucha wyrwie się ze szponów bezsensownej, głupiej, przedwczesnej śmierci.

Kiedy ktoś umiera, to nawet nie jest brak dźwięku. To zero absolutne. Antyhałas, który pochłania jak czarna dziura każdy dźwięk. Czasem przerywana jednostajnym piskiem maszyny kontrolującej pracę serca. Czasem z dźwiękiem płonącego samochodu w rowie. Czasem wrzaskiem bliskiej osoby.
A w Twojej głowie zawsze jest cisza. Jakby ktoś nacisnął w kinie, w środku sceny pełnej wybuchów i strzałów, przycisk „pauza”.
Po chwili pojawia się pierwszy dźwięk. Szczekanie psa. Później dźwięk toczących się po mokrym asfalcie opon. Szum drzew. I powoli świat się rozpędza do swojego tempa, nie oglądając się już za zostawionym w tyle pasażerem.

Poza mną. Patrzę na szklaną rozgrzaną trumnę. Klosz model IKEA. Żarówka moc 60 watów. Temperatura barwowa 3000 kelwinów.
Temperatura barwowa zachodzącego słońca 3000 kelwinów. Wschodzącego zresztą też.

golden goal

Odpowiedź na pytanie postawione przeze mnie wcześniej – czy ranking bogów istnieje? – przyszła szybciej, niż się spodziewałem.

1 2 3 74