Archive of ‘Opowiadania’ category

MUCHA ANTONINA

Daleko od Krakowa, wciśnięte pomiędzy strumień, sosnę a górę Turbacz, stoi łóżko.
Łóżko otoczone drewnianymi ścianami, tarasem i dywanem. Do tego łóżka w Kowańcu koło Nowego Targu uciekam czasami. Nie jeżdżę tam dla zabawy, nie jeżdżę tam, żeby śmignąć na nartach – to zawsze jest ucieczka.

willa jodła v3

Na łóżku leżę ja i patrzę w sufit. Sufit cały w jednolite wzory ciekawe. Jak spojrzysz na żłobienia i zdobienia, nachodzące na siebie okręgi, to czasem widzisz kwiatka, czasem kółka. Leżę już tak dobrych parę minut i właśnie doszedłem do etapu, że zobaczyć można też królika (kawałek kwiatka i kółko) oraz sowę (kółko, kwiatki po obu bokach i koniec sufitu)
Z tej sowy byłem szczególnie dumny.

Jest godzina 22. Z rozmyślań wyrywa mnie głośne bzyczenie. Przesuwam swój leniwy wzrok na wykonującą podsufitowe akrobacje muchę.

Z muchą odkrytą wieczorem – wiadomo – albo ty, albo ona. Jak się jej nie pozbędziesz, to o trzeciej w nocy nie demony, nie duchy, nie antychryst, ale ta mucha będzie apostołem śmierci dla Twojego snu.

/odpal muzykę – niech się sączy w tle/

Moja szyja wydała już wyrok śmierci na muchowatego, obracając głowę w kierunku odpowiedniego narzędzia zagłady.
Nie podnoszę się jednak z łóżka. Zaczynam obserwować rytuały czarnego stworzenia. Lot. Przysiad. Mycie. Lot. Przysiad. Mycie.
Jak u kotów.
To muszą być bardzo czyste stworzenia. A może one sprawdzają status ciała po takim locie – niczym pilot odczytujący listę kontrolną po lądowaniu dużym samolotem?

LISTA KONTROLNA MUCHY

  • Uruchom przednią parę odnóży. Jeśli się uruchomiły to znaczy, że: OK √
  • Cztery tysiące oczu lewych: OK √
  • Cztery tysiące oczu prawych: OK √
  • Trąba: OK √
  • Ssanie: OK √
  • Tylne odnóża: OK √
  • Dupa jest? OK √
  • Czy podczas ostatniego lotu udało się wkurwić ludzi? OK √

Obserwuję ten powtarzający się rytuał i nagle robi mi się żal tej muchy. Gówniany życiowy start, a potem cztery tygodnie wypełnione szybami, gazetami, pająkami, packami i kotami. Z rzadka trafi się pewnie jakaś smaczna ciepła kupa.
W swoim  życiu często stawałem po stronie słabszych. Taka mucha nie ma zbyt wielu przyjaciół.

mucha

– Cześć, mucho – mówię niespodziewanie, nawet dla siebie, w kierunku sufitu. – Nadaję ci imię Antonina.
– Bzzzzt – odpowiada Tosia. – Bzzzzzzzzzzzzzzt – dodaje.

To coś nowego, myślę sobie. W świecie nieczłekokształtnych przyjaciół zdominowanym przez psy, koty, chomiki, rybki, z rzadka szczury, fretki, konie, węże i gepardy pojawia się reprezentant muchowatych.

Obserwuję z zaciekawieniem zachowanie Tosi. Nadanie jej imienia spowodowało przesunięcie światopoglądu z kategorii „irytujący szkodnik” na „psotny zwierzak”.
Pobawiłem się z muchą paręnaście minut moim wzrokiem. Tosia wciąż latała po pokoju i ewidentnie irytowała ją obecność sufitu oraz ścian.

– Tosia, życie to kajdany – wyjaśniłem przyjaciółce jako ten bardziej doświadczony. – Trudno się z tego wyrwać. Trudno nadać własne tempo i narzucić swoje reguły życiu. Na końcu i tak czeka nas śmierć i pustka.
– BZZZZZZZZZZZ – odpowiedziała zirytowana nową wiedzą Antonina.
– Śmierci nie pokonasz. Musiałabyś mieć silnego sojusznika. Jakiegoś boga. Ale nie takiego zwykłego boga much. Boga bogów – dodałem i zamilkłem, trawiąc w myślach, czy istnieje ranking bogów.
– BZZZZZZZZ.

Nagle zdałem sobie sprawę z mojej mocy.
– Tosiu! – zawołałem podekscytowany. – W świecie ludzi moja moc jest ograniczona zasięgiem, ale przecież w Twoim świecie mogę zmienić wiele. Mogę wydłużyć Twój żywot, mogę pomóc Ci oszukać śmierć. Na chwilę, co prawda, ale mogę. Skończę rozdział książki – wskazałem głową na leżącą obok mnie najnowszą książkę Masy – dowiem się, skąd mafia brała pieniądze, i jako Twój przyjaciel i demiurg wręczę Ci wolność: otworzę okno. Tam obok, za stodołą, znajdziesz spore stado owiec. Kupa nawozu. Wprowadzę Cię do raju. Czy nie uczyni mnie to bogiem?
– Bzzzzzzzzz! – ucieszyła się Tosia.

Wróciłem do książki. Tosia wesoło pobzykiwała nad moją głową, ciesząc się z ostatnich chwil w pokoju, przed ośmioma tysiącami jej oczu przesuwała się już wizja zbawienia: ziemia obiecana pełna brudnych owiec, krowich odchodów i kompostowników.

– BŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻ! – Dobiegł mnie nagle stłumiony inny dźwięk. – BŻŻŻŻŻŻŻ… Bżżżżżżżżż.
Zmieniony dźwięk dobiegał smutno jak echo z jaskini. To Tosia w swoim podniebnym tańcu wleciała do rozgrzanego klosza sufitowej lampy.
– Bżżżż… Bżżżż… – Żałosny dźwięk muchy walczącej o jeszcze chwilę życia. – Bżżż… Bżżż…
Ostatnie słabnące zrywy.
–Bżż… Bż – Pojedyncze paniczne uderzenia Tosi w szklany kosz.
Myślę o jej zdezorientowaniu, o siłach, które musi wykrzesać. TOSIA, WALCZ!
– Bż…

 

I cisza.

 

Po całym pokoju rozlała się cisza.

 

Wszechogarniający brak dźwięku.

Tak jakby przez chwilę, razem ze mną, cały świat obserwował walkę życia maleńkiego owada.

Widzowie uwielbiają takie walki, zawsze czekają na cud: promil szans, że Dawid ponownie pokona Goliata. Gladiator zwycięży Cesarza. Uszkodzony czołg na skrzyżowaniu, z oddaną ojczyźnie załogą w środku, zatrzyma batalion SS. Dziewczyna ze wsi zostanie Top Modelką. Maleńka mucha wyrwie się ze szponów bezsensownej, głupiej, przedwczesnej śmierci.

Kiedy ktoś umiera, to nawet nie jest brak dźwięku. To zero absolutne. Antyhałas, który pochłania jak czarna dziura każdy dźwięk. Czasem przerywana jednostajnym piskiem maszyny kontrolującej pracę serca. Czasem z dźwiękiem płonącego samochodu w rowie. Czasem wrzaskiem bliskiej osoby.
A w Twojej głowie zawsze jest cisza. Jakby ktoś nacisnął w kinie, w środku sceny pełnej wybuchów i strzałów, przycisk „pauza”.
Po chwili pojawia się pierwszy dźwięk. Szczekanie psa. Później dźwięk toczących się po mokrym asfalcie opon. Szum drzew. I powoli świat się rozpędza do swojego tempa, nie oglądając się już za zostawionym w tyle pasażerem.

Poza mną. Patrzę na szklaną rozgrzaną trumnę. Klosz model IKEA. Żarówka moc 60 watów. Temperatura barwowa 3000 kelwinów.
Temperatura barwowa zachodzącego słońca 3000 kelwinów. Wschodzącego zresztą też.

golden goal

Odpowiedź na pytanie postawione przeze mnie wcześniej – czy ranking bogów istnieje? – przyszła szybciej, niż się spodziewałem.

NOC

Miasto wojewódzkie na literę K. Godzina pierwsza. Dziwna, nieistniejąca pora – jeszcze nie poniedziałek, ale już nie niedziela.

Opustoszałymi ciemnymi chodnikami poruszają się już tylko ludzie w dziwnych sandałach, wyprowadzający swoje brzydkie szczurowate psy do monopolowego, ambitni pracownicy korporacji po nadgodzinach i młodzi mężczyźni w szarych bluzach szukający bogactwa w zadymionych minikasynach lub kieszeniach innych osobników.


I jeszcze ty. Jedziesz tym swoim brudnym samochodem po brudnej ulicy.

 Tydzień temu umyłeś samochód i po przejechaniu dwóch skrzyżowań nadeszła burza. Następnego dnia wyglancowałeś auto dopiero po sprawdzeniu wiarygodnej prognozy pogody. Dla pewności z trzech źródeł.
Czysty lakier okazał się idealnym płótnem malarskim dla niezidentyfikowanego gatunku ptaka, który nie tylko nasrał ci na drzwi, ale też prawdopodobnie przed odlotem, w cywilizowany sposób, podtarł sobie dupę twoją klamką.

Trzeciego dnia, wracając późnym wieczorem i rozmyślając jak musi wyglądać zwierzę potrafiące robić kupę bokiem i czy zamiast nóżek ma przyssawki, starannie wybierasz miejsce parkingowe oddalone od drzew, tras migracyjnych ptaków, placów zabaw, stadionów, spryskiwaczy ogrodowych, kałuż i placów budowy.
Parking Lidla. No trudno, pomyślałeś sobie, przejdziesz te 100 metrów do domu.
Aktywność zdrowa jest.

 To była słuszna decyzja, twój samochód był czysty najdłużej w karierze, bo aż do 9-tej rano.

O tej właśnie godzinie, zjawiając się na parkingu Lidla, zastajesz swój samochód otoczony dwoma wozami strażackimi i tuzinem ludzi dogaszającymi właśnie wrak auta stojącego obok.

 Parking_lidl

A teraz siedzisz w tej brudnej okopconej mazdzie, ciemną nocą, w porze która nie istnieje. Poddałeś walkę o godność. Dostosowałeś się.
Pan w RMFie zaczyna czytać wiadomości.

Na pustej drodze, w środku nocy, zatrzymuje cię czerwone światło. Jedenasty raz. Włodarze miasta nie wyłączają sygnalizatorów na noc, żeby spieszący się do domu znaleźli czas na rozmyślanie, na złapanie oddechu, na relaks. Nie w każdym polskim domu to znajdziesz.

Czerwone. Stoisz. Patrzysz na pustą drogę.
No i myślisz.
Na przykład o ludziach, których już nie ma.
Zarządca drogi musi być pewnie dumny z wyboru tematu twoich rozważań, bo po dwóch minutach zapala zielone światło. Pieszym.
Przenosisz więc swój tępy wzrok z pustej drogi na puste przejście dla pieszych i na zamontowany tam mechanizm sygnalizcji wzbudzanej.
No i myślisz.
O rzeczach, które spieprzyłeś w życiu. O sztucznej inteligencji. I że bardzo fajnie gdy wzbudzana sygnalizacja wzbudza się sama zaocznie, pewnie żeby nie stracić czujności.

czerwone światło

ZIELONE! Ha, znowu nie dla ciebie.
Na skrzyzowanie zamiast samochodów wlatuje brzęcząca mucha. Z chodnika patrzy na ciebie zabłąkany chudy pies.  Pan skończył czytać wiadomości w RMFie.

Może się zepsuło, myślisz. Wrzucasz pierwszy bieg i ruszasz. Na czerwonym.
Dla odmiany oślepia cię błysk niebieskich świateł.
Policja.
Też fajnie.

Funkcjonariusze zmęczeni, nie wysiadają nawet, podjeżdżają z boku i mówią opuszczając szybę.
-Dobry wieczór panie kierowco. Też nam się nie chciało czekać już na zielone, dlatego za panem ruszyliśmy. Proszę się czuć upomnianym i dobrej nocy.

 

***
Jesteś głodny. Robisz więc objazd w drodze do domu, aż w końcu znajdujesz neon „KEBAB 24h”. Nie ma parkingu, ale już po dwóch minutach prób udaje ci się zatrzymać samochód na wysokim krawężniku.

Po podejściu bliżej okazuje się, że „KEBAB 24h” jest czynny codziennie od 19 do 7 i zajmuje się tylko sprzedażą zapiekanek. Trzeba jednak dodać, że są to zapiekanki w cenie kebaba, więc konsument nie przeżyje nagłego szoku z powodu zaoszczędzonego bogactwa.

Obudzona pracowniczka informuje cię, że do zapiekanki można też zamówić szczypiorek.
5 minut później patrzysz tępo na efekt finalny. Za 3 gramy zieleniny zapłaciłeś tylko 2 złote, co czyni ten szczęśliwy szczypior pewnie jedną z najdroższych przypraw, zaraz obok szafranu. Też na „sz”.

Nasycony konserwantami wyruszasz w dalszą drogę do łóżka, omal nie zabijając rowerzysty wdrażającego w świat cyklistów technologię stealth (czarny rower, czarny sweter, hej).

 

***
Szukając miejsca parkingowego na swoim nowoczesnym osiedlu rozmyślasz tym razem o ludziach, którzy są. A nawet jest ich zbyt dużo.

Zamykasz auto centralnym zamkiem. Następnie obchodzisz pojazd i ręcznie zamykasz tylne prawe drzwi, które po ostatniej wizycie u mechanika uzyskały pewnego rodzaju autonomię.

Ze skrzynki na listy odbierasz listy od Carrefoura, Pizzerii pod Dębem, Stokrotki, Market Pointu i Lidla.

Wchodzisz do swoich czterech ścian i padasz w łoże.

I ta ostatnia myśl przed zaśnięciem:
Polska. Nie chciałbym żyć w innym miejscu.


kriz_end

POCIĄG

podkład muzyczny

 

– Jeszcze płaszcz! – krzyczy Maciek, gdy po wyskoczeniu z samochodu zaczynam biec w stronę krakowskich peronów. Pociąg do Warszawy ma odjechać za 2 minuty. Trzeba przyznać, że jako kierowca Maciek dokonał niemożliwego – ominął wszystkie korki i dostarczył mnie w 20 minut z obrzeży miasta do centrum.
– Dzięki! – odpowiadam.

Pociąg spółki PKP Intercity stoi już na głównym dworcu Krakowa. Z okien wystają ludzie, na płycie peronu stoją nieruchomo ich bliscy, a wokół pociągu nerwowo krząta się obsługa.
Wsiadam do ostatniego wagonu. Przeciskając się przez korytarz, słyszę jeszcze przeciągły gwizd, zza okien dochodzi mnie zdenerwowany krzyk obsługi w stronę jakiegoś pasażera: „wsiadać!”.
Przechodzę śluzą do drugiego wagonu, mijany pracownik PKP mówi do krótkofalówki”…104 – ruszaj”.
Czuję szarpnięcie. Ruszamy. Po chwili bliscy pasażerów stojący na peronie stają się odległymi.


Zaglądam do mojego przedziału. Osiem miejsc, trzy osoby w środku. Wchodzę jako czwarty.
Przy drzwiach siedzi młoda Azjatka zwrócona przodem do kierunku jazdy. Naprzeciwko niej siedzi mężczyzna w średnim wieku. Typ wytrawnego podróżnika. Miejsce przy oknie, tyłem do kierunku jazdy zajmuje kobieta – na oko 30-tka.
Kierując się logiką, zasadami równomiernego rozłożenia pasażerów, czy nawet samą jakością mojej podróży, powinienem zająć wolne miejsce przy oknie.
Siadam jednak obok podróżnika.
Planuję czytać książkę, z tego miejsca będę miał też dobry widok na piękną skośnooką dziewczynę.

Zawsze chciałem skosztować życia z Azjatką. Podobają mi się. Pamiętam, że wiele lat temu miałem nawet jednonocny romans z egzotyczną dziewczyną o imieniu na Q… Spędziliśmy noc na rozmowach i tańcach w klubach. Byłem wtedy w związku i pomimo moich ciągot do wschodniej urody nie zdecydowałem się na seks.
Nad ranem rozstaliśmy się, nie biorąc do siebie telefonów.

Wracam myślami do mojego przedziału. Wieszam płaszcz na haku, wyjmuję książkę i wrzucam resztę mojego bagażu na górę.
– Dokąd jedziesz? – nagle pyta Azjatka.
Rozglądam się zdumiony po przedziale, zastanawiając się, czy pytanie na pewno było skierowane do mnie. Bizneswoman pracuje na iPadzie, podróżnik czyta gazetę. Czuję na sobie spojrzenie pięknych ciemnych oczu.
– Do Warszawy – odpowiadam.
– Po co? – pytają usta dziewczyny. Ciekawskie spojrzenie nie zostaje ze mnie zdjęte ani na chwilę.
– Mam spotkanie biznesowe – staram się po sobie nie poznać, że jestem zaskoczony obrotem spraw.

Przesiadam się koło dziewczyny i zaczynamy rozmawiać. O pierdołach. O pogodzie. O naszej podróży. O tym, że nie zdążyła jeszcze kupić biletu.
Mija godzina, pula moich możliwości rozmowy na tematy ogólne, lekkie i przyjemnie szybko się wyczerpuje, a przecież pozostały jeszcze dwie godziny. Nie wiem, czy dziewczyna czyta mi w myślach, czy to zbieg okoliczności, ale nagle wstaje i stwierdza, że idzie coś zjeść.
Przyjmuję to z ulgą, chciałbym zostawić po sobie dobre wrażenie, ale (sięgając po metaforę ze świata piłki nożnej) jestem zmęczony i czuję, że nie będę miał siły dotrwać do końca rozgrywki przy tempie jakie narzuciła.

Gdy wychodzi, sięgam po książkę, stukot pociągu chwilę później mnie usypia…


Budzę się, dziewczyna siedzi obok mnie. Próbuję się ułożyć do snu jeszcze raz, ale jest mi bardzo niewygodnie w każdej pozycji.
– Nie możesz spać? – pyta dziewczyna. – Niewygodnie ci?
Kiwam twierdząco głową.
W tym momencie dzieje się rzecz, którą zapamiętam do końca życia.
Dziewczyna wtula się we mnie. Jej głowa przyjemnie układa się na moim ramieniu.
– Lepiej? – wyszeptała. Nie wiem, co odpowiedzieć.
Czas w przedziale zastyga w miejscu, podróżnik gdzieś zniknął, bizneswoman drzemie, pociąg mknie do przodu, krajobraz za oknami jest tylko niewyraźną wstęgą.
Z rozkoszą poddaję się sytuacji.
Trzymam ją mocno w ramionach, jej dłoń zaciska się miękko na mojej ręce, czuję zapach jej włosów. Moje myśli pędzą chaotycznie we wszystkie strony.

Jest mi przyjemnie, los właśnie podał mi na talerzu kawałek z tortu moich marzeń o byciu z właśnie taką kobietą. Serce bije mi jak szalone. Podobnie jak w sytuacji zagrożenia życia.

Moje myśli, do tej pory chaotycznie odbijające się od ścian czaszki, wreszcie spływają w jeden potok. DLACZEGO?

Zrobiła coś niemoralnego podczas swojego wyskoku do Krakowa i rozpaczliwie potrzebowała ciepła mężczyzny.
A może jest nimfomanką.
A może to taka kultura.
A może czerpie satysfakcję z manipulowania innymi.
A może to przeznaczenie, o którym opowiadają staruszkowie trzymający się za pomarszczone ręce.
A może jest pewna siebie i wyciąga rękę, żeby czerpać od życia to, na co ma ochotę.
A może skoro nie kupiła biletu, to nie ma kasy, próbuje mnie uwieść, przyjdzie konduktor, ona powie, że nie ma biletu i nie ma na bilet i spojrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi i pięknymi oczami mówiącymi „zapłać za mnie”.
Ha! Nie dam się żadnej femme fatale. Jak przyjdzie konduktor i ona popatrzy na mnie wyczekująco, to wstanę, spojrzę na nią z kamiennym obliczem skurwysyna, rzucę w nią pomiętą stówką wyszarpniętą z kieszeni moich dżinsów, pozbieram rzeczy i opuszczę ją jak jakąś tanią dziwkę.

Jak na zawołanie, drzwi do przedziału otwiera szarpnięciem konduktor. Sprawdza nasze bilety. Dziewczyna uśmiecha się do niego, sięga do torebki, wyciąga banknot i prosi o bilet do Warszawy Zachodniej. Płaci świeżym i prostym jak spod żelazka banknotem stuzłotowym, który patrzy na mnie z wyrzutem oczami Władysława Jagiełły.
Momentalnie robi mi się głupio z powodu moich ostatnich myśli.
A gdyby nawet nie miała pieniędzy, bo ktoś jej ukradł portfel, a ja wcieliłbym mój plan w życie? Skrzywdziłbym niewinną osobę, tylko po to, żeby moje było na wierzchu?
Przytulam ją mocniej.

Dojeżdżamy do Warszawy. Wysiada stację przede mną. Zostawiam wszystkie moje rzeczy w przedziale i pomagam jej wynieść walizkę. Zauważam, że jej bagaż jest całkiem spory jak na wspomniany przez nią powrót z jednodniowego wypadu.
Stoimy na pustym peronie.
Ostatnie przytulenie.
Słyszę bardzo ciche pytanie. Pewnie tak – odpowiadam równie cicho.
Spoglądam na mój wagon. Puszczam ją, nasze palce muskają się po raz ostatni i wsiadam do mojego pociągu.
Wracam do mojego bagażu.
Wszystkimi siłami staram się powstrzymać przed odwróceniem się. Czuję szarpnięcie. Zobojętniała, niewzruszona sterta żelastwa rusza.
Bliscy ponownie stają się odległymi.

Wysiadam na mojej stacji. Przy wyjściu z dworca centralnego siedzi facet i gra na harmonii temat miłosny z filmu “Titanic”. Zatrzymuję się, uśmiecham, wrzucam muzykowi monetę i ruszam, żeby utonąć w szarych odmętach Warszawy.

1 2 3