PLAN DOSKONALY

  


   Gwałtownie otworzył oczy.
   W małym i dusznym pokoju panowała ciemność. Daleko jej było od tej pseudo-ciemności,którą ogląda się w telewizji, gdzie wszystko skąpane jest w przyjemnej błękitnej poświacie. Wydawało się, że noc wyszła z założenia, że jak czerń to czerń.
    Przez okno powinno było przedostawać się, jak zawsze, delikatne światło księżyca. Jednak tej nocy nic co było za oknem, poza szumem przydrożnego lasu, nie dawało znaku istnienia. A może to była latarnia? Pewnie jakiś wandal rozbił ją w nocy cegłówką lub kamieniem. To się często zdarzało w tych rejonach.
   Wyczuwał jakąś rzecz pod poduszką. Ta rzecz szarpała, rwała, nie zmieniając jednak swojego położenia. Po pokoju rozchodził się natarczywy dźwięk, jednak o niewielkim zasięgu. Jego źródło znajdowało się także pod poduszką i przenikało do jego mózgu, stymulując pewne fragmenty kory mózgowej.


   Pamiętał z dzieciństwa podobny dźwięk. Zamykał wtedy ćmy w słoikach. Dawno, dawno temu potrafił godzinami przyglądać się ich powolnej śmierci. Patrzył jak umierały, nie wiedząc co się stało z ich światem. Patrzył na ten ich wyjątkowy „danse macabre”. Umierały i nie wiedziały dlaczego. Były bardzo głupie. A on je obserwował z poważną miną. Paradoksalnie tylko sprawca końca egzystencji tych owadów przejmował się ich śmiercią. Nietoperze je po prostu zjadały, a innym ludziom były obojętne. Ludzie. Ludzie są tacy sami jak te ćmy, przeszło mu przez myśl.
   Nie robił tego dla zabawy, nie sprawiało mu to bezpośredniej przyjemności.
   Robił to bo kochał obserwować.


   To było dawniej.
   Podniósł głowę i w doskonale skoordynowanym ruchu, uchylił materiał poduszki, a drugą ręką pochwycił wibrujący przedmiot. Gdyby to był jakikolwiek mały ssak czy gad, nie miałby nawet szans na reakcje obronną.
   W dłoni trzymał telefon komórkowy, na którego wyświetlaczu migał czarny napis „wstawaj!”. Wyłączył alarm nastawiony na wibracje.
   Przypomniało mu się wszystko co zaplanował poprzedniego wieczoru. Jego skażony zbrodnią umysł potrzebował jednak chwili, żeby wszystko odtworzyć w głowie jeszcze raz. Stąd ta chwilowa amnezja.


   Teraz gdy zapadła absolutna cisza, przerywana tylko jego równomiernym i spokojnym oddechem, szumem lasu mógł zebrać myśli.
   Spały w sąsiednim pokoju. W jednym łóżku. Pieprzone lesbijki. Nie był tego pewien, ale nigdy nie udało mu się żadnej przelecieć. 'Może to co zrobiłem wczoraj było powodowane tylko zemstą?’ – zaczął się zastanawiać – 'Nie, to była ta jego chęć kosztowania tej słodkości, jeszcze jednej i kolejnej…’
   Zauważył z niepokojem, że jego oddech stał się mniej równomierny i przyspieszył.
-Opanuj się.- wyszeptał do siebie.
   Odczekał jeszcze chwilę, wytężając słuch czy nikt w sąsiednim pokoju się nie obudził. Specjalnie nastawił alarm wibracyjny i dosypał dziewczynom trochę środków nasennych do wieczornej herbaty, żeby wstał tylko on, ale kto wie…
   Zabawne, człowiek może kogoś znać bardzo krótko, a jednak ufa mu na tyle, że sypia z nim pod jednym dachem.


   A podczas snu człowiek jest przecież całkowicie bezbronny.


   Chwilę później był już gotowy do realizacji jego doskonałego planu pozbycia się…pozbycia się…tego, tak – tego. Te kilka sztuk leżących tam nie zasłużyło przecież na formę osobową.


   Wyszedł z pokoju i podreptał ciemnym przedpokojem do kuchni. Schylił się i spod zlewu wyjął, przygotowany zawczasu pakunek – szeroki, długi nóż oraz zwój worków foliowych. Szybkimi i zdecydowanymi ruchami noża (widać było, że miał wprawę w posługiwaniu się nim) odłączył dwa worki. Przechodząc przez przedpokój przystanął koło telefonu stacjonarnego. Wprawny obserwator mógł zauważyć, że patrząc na telefon podniósł lewą brew i myślał. Jego twarz mogła pewnie przypominać twarz szachisty, który analizuje możliwie wszystkie kombinacje, konsekwencje swoich czynów i alternatywne zagrania oponenta.


   Grywał kiedyś w szachy. Dziadek go uczył. Jego świętej pamięci dziadek był w czasach okupacji agentem Armii Krajowej.


   AK zastrzeliło w pewną styczniową noc, po morderczym przesłuchaniu, nic nie znaczącego niemieckiego oficera, którego tożsamość przejął właśnie jego dziadek. Spryt, znajomość języków i niesmowita zdolność przewidywania sytuacji pozwoliła mu zrobić błyskawiczną karierę wojskową w „skórze” zamordowanego oficera. Takie szybkie kariery w czasach wojny nie były rzadkością – inteligentni niemieccy żołnierze bardzo szybko uzupełniali wtedy „podziurawanione” szeregi kadry dowódczej. W każdym bądź razie był Polakiem i udając Niemca docierał do wielu tajnych materiałów ze sztabu, które następnie przekazywał oficerowi łącznikowemu Armii Krajowej, oni z kolei dostarczali materiały Brytyjczykom.



   Zawsze podziwiał swojego dziadka, gdy grywali w szachy. Potem jednak dziadek zapadł na jakąś dziwną chorobę – zbzikował na starość i umarł. Gdy ktokolwiek mówi „jakie życie – taka śmierć” znaczy, że nie zna się na życiu. W ostanich dniach życia dziadka, podczas gdy go przewijał, potrafił głównie się ślinić, trząść, śmierdzieć i od czasu do czasu śpiewać patriotyczne piosenki, z pozmienianymi, przez jego starczy umysł, słowami.
   „Jakie życie – taka śmierć” – psia jego mać.


    W szachy przegrywał tylko z dziadkiem i Tomkiem – kuzynem kolegi. Ale Tomek już nie żyje – wypadł z balkonu.


   Otrząsnął się, popatrzył jeszcze raz na telefon i schował nóż pod kurtkami. Tak na wszelki wypadek – pomyślał – gdyby coś poszło nie tak.
   Cicho wszedł do pokoju – popatrzył na dwie wtulone w siebie, śpiące istoty. Skierował swoje tłumione kroki w stronę ich głów, stała tam niedaleko szafka, w której dziewczyny trzymały świeczki zapachowe, kadzidełka, wibrator, słodycze i inne pierdoły.


   Pochylił się, zlokalizował dokładnie swoje cele i szybkim ruchem założył na nie worek foliowy. Zacisnął ręce przy otworze, żeby nie dostawało się do środka powietrze i znieruchomiał, czekając aż worek przestanie szeleścić.
   Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje.


   Po dwóch minutach podniósł worek i ruszył w stronę łazienki, mijając przedpokój wyjął wolną ręką nóż zza kurtek.
    Podniósł deskę i wlał do muszli buteleczkę zmywacza do paznokci. Wbił nóż w worek i długim, pewnym pociągnięciem otworzył jego zawartość.
   Z worka wysypało się pełno papierków po cukierkach.
   Przyłożył patyczek bawełniany do płomyka w piecyku gazowym i wrzucił tą „mini – pochodnię” do ubikacji. 
   Powody jego nieczystego sumienia zapłonęły żywym jaksrawym ogniem. Gdy zaczęły dogasać spuścił wodę.


   Teraz jego współlokatorki gdy się obudzą nie znajdą dowodów, że zeżarł wczoraj popołudniu ich krówki.


I pozbyłem się śmieci.


Mam nadzieję, że Ci którzy mnie znają nie przestraszyli się zbytnio – to tylko fikcja literacka 🙂


Akapitem powyżej zdobyłem alibi, hehe.


tekst chroniony prawem autorskim.