Współokatorki emigrowały mi na parę tygodni do Londynu.
Rozważam teraz plusy i minusy obecnego stanu rzeczy.
plusy:
- mogę wracać do domu o trzeciej nad ranem i spiewać piosenki Krzysia Krawczyka – nikt nie będzie na mnie z tego powodu (poza sąsiadami) mordy darł.
- mogę się nie myć.
- mogę puścić bezkarnie głośnego bąka.
- mogę wypierdolić z zamrażalnika wszystkie te ich „warzywa na patelnię”.
- dostałem kasę na utrzymanie ich zwierząt.
- mogę nie ścielić łóżka cały dzień.
- mogę się wysikać do wanny.
- mogę jeść puszkowane jedzenie, które zostawiły psu i w ten sposób ciąć własne wydatki żywieniowe.
- w sytuacji kryzysowej mogę upiec królika.
- na parkingu stoi autko jednej z nich, a kluczyki są już zlokalizowane.
minusy:
- muszę sam utrzymywać porządek.
- nie obudzi mnie zapach smażonej jajecznicy z szynką.
- nie będę mógł przebierać się potajemnie w ich bieliznę.
- na pewno zauważą, że ich zwierzęta wychudły.
- muszę dawać rybkom wodę do picia.
- nie każdy facet wygląda dobrze w małym, różowym autku.
czyli plusy przesłaniają minusy. Ale to jest lista sporządzona na szybko, tuż po pięciogodzinnym pobycie na lotnisku.
Gatunek kobiet jest niezwykle pomysłowy – wczoraj cały wieczór ważyły swoje bagaże i przekładały niektóre rzeczy do bagażu podręcznego albo do etui od laptopa, tak by nie płacić dodatkowej opłaty za walizki.
I zgadnijcie kto dziś woził te torby?
Z ich walizkami?
Dobra idę wmłócić obiad (mięso drobiowe w galarecie – Chappi i ryż)
Będę umieszczał sprawozdania z mojej sytuacji.