(zgodnie z zasadą „in googli non est ergo non est” to słowo jest od teraz moim darem dla Narodu)
Anonimnogość – Neologizm wykuty przez Kriza na potrzeby opisania jednym wyrazem zjawiska anonimowości w tłumie. Z a. mamy do czynienia w dużych skupiskach ludzi gdy wartość poszczególnych jednostek drastycznie spada.
typowa ławica przemierzająca swoją trasę
To właśnie w tłumie niecierpliwie dreptajacych ludzi, sprzedawca frytek z przejścia podziemnego i prezes finansowej korporacji trzęsącej Europą są warci tyle samo.
To w porannie przepełnionym metrze, pędzącym oszalale mrocznymi tunelami kutymi przez ponad wiek pod wielkim Londynem, pani dyrektor marketingu firmy Disney, jadąca do pracy, podnosi swoją zgrabną pupę z siedzenia, ustępując miejsca taniej dziwce oraz jej zgrabnej dupce wracającej z pracy.
W tym pędzącym o świcie metrze, podczas tej jednej chwili, obie warte są tyle samo – zaskakująco niewiele. Dla każdego innego pasażera są tylko kawałkiem przestrzeni, którego nie można zająć.*
„a place of safety”?
Tylko Kriz wytrawnie obserwujący wstające ciało dyrektorskie z kąta wagonu poderwie się dokładnie w tym samym momencie, wsuwając złożoną gazetę pod pachę. Przy drzwiach wyjściowych zderzą się barkami, ona zostanie wytrącona ze swojego zaprogramowanego kursu.
Codziennego szlaku wędrownego.
Okręci się wokół niego, żeby nie stracić zbyt wiele ze swojego pędu.
Jej oczy wyszukają jego spojrzenie. Jej usta powiedzą szczere „sorry, sir„. Slowa pomkną z piękną angielską niedbałością, którą on tak kocha. Kriz wysiądzie razem z nią zadowolony, że wyrwał cząstkę jej anonimowości. Coś co dla wszystkich w pociągu było nieistotne**
A potem Kriz rozejrzy się po stacji i usiądzie na brudnym siedzeniu zirytowany, że musi przez swoją głupotę czekać na kolejny przepełniony pociąg.
To w piątkowe wieczory w zatłoczonych autobusach młodzi ludzie zmierzają do klubów, kawiarni i pubów. Troszkę starsi ludzie suną w stronę teatrów, kawiarni i oper.
Cotygodniowy szlak lęgowy.
Tej nocy część z tych osób połączy się w pary i przeniosą się, w splecionych gorących uściskach, do mieszkań czy wynajętych pokoi motelowych lub oszczanych dyskotekowych kibli.
Lata 1900 – 1914. W stronę USA suną z Europy szaro-smutne okręty pełne szaro-smutnych tak samo chudych postaci.
Dwóch milionów Włochów i Włoszek.
Tysiące sunących po wodzie konserw z ludzi.
Cokryzysowy szlak migracyjny.
Czlowiek ma swoją unikalną wartość. Może być mistrzem w opowiadaniu dowcipów, może przyrządzać najlepszego schabowego w kraju, może mieć intelekt porażający swoich przeciwników.
Siedząca w kącie sali blondynka, ta o lśniących pięknych włosach, może obdarzać mężczyznę, którego pożąda, najwspanialszą miłością francuską jaką świat widział.
Brunet z trzydniowym zarostem powoli, mimo szybkości metra, pijący herbatę, trzymając w dziurawych rękawiczkach plastikowy kubek, może budować dla przyjemności genialny blog, który po przeczytaniu wrzucisz do zakładek czy polecanych linków.
Ale oni wszyscy w tłumie są dla Was tylko ławicą.
Spytałem się przyjaciółki ile osób ginie w Londynie spadając ze stacji metra prosto pod nadjeżdżający pociąg. „Kilkadziesiąt może kilkaset osób rocznie” odpowiedziała.
„Ławica się nie przejmuje gdy z ławicy ubywa ryby” mawiał pewien rybak. Oczywiście że się nie przejmuje, bo jest tętniącym życiem jednolitym organizmem.
Nikogo nie obchodzi powalone drzewo w lesie. Lament wzbudzi dopiero drzewo, które usycha samotnie pośrodku jakiegoś placu.***
Puls Londynu bije prawie niezmiennie mimo ubytku człowieka aktualnie rozbryzganego na pancernej szybie.
Jedyną widoczną oznaką, swego rodzaju nagrobkiem wystawianym temu, tak wiele znaczącemu dla stada, martwemu cżłowiekowi, będzie krótki błysk na ekranach informujących o stanie linii, dajmy na to – Victorii – z „Good service” na „Minor delays„.
I tak każda stacja metra, każda miejska tablica „tube service” solidarnie zapali własnego znicza.
„Minor delays” krwiście się czerwieni więc „…nie wołaj Święty Piotrze, ja nie mogę przyjść…”
——————————————————
* – przynajmniej bez narzekania tego zajmowanego kawałka przestrzeni.
** – nie chodzi mi o jej portfel, ty ślepy krecie metaforyczny. Jej portfel był na pewno w zainteresowaniu, najmniej, paru osób. Być może te osoby wysiadły nawet za nią innymi drzwiami.
*** – no chyba, że w lesie to drzewo spadnie komuś na głowę. Wtedy na ułamek ułamka chwili jest to dla tej osoby bardzo istotne zmartwienie, sądzę.