Daleko od Krakowa, wciśnięte pomiędzy strumień, sosnę a górę Turbacz, stoi łóżko.
Łóżko otoczone drewnianymi ścianami, tarasem i dywanem. Do tego łóżka w Kowańcu koło Nowego Targu uciekam czasami. Nie jeżdżę tam dla zabawy, nie jeżdżę tam, żeby śmignąć na nartach – to zawsze jest ucieczka.
Na łóżku leżę ja i patrzę w sufit. Sufit cały w jednolite wzory ciekawe. Jak spojrzysz na żłobienia i zdobienia, nachodzące na siebie okręgi, to czasem widzisz kwiatka, czasem kółka. Leżę już tak dobrych parę minut i właśnie doszedłem do etapu, że zobaczyć można też królika (kawałek kwiatka i kółko) oraz sowę (kółko, kwiatki po obu bokach i koniec sufitu)
Z tej sowy byłem szczególnie dumny.
Jest godzina 22. Z rozmyślań wyrywa mnie głośne bzyczenie. Przesuwam swój leniwy wzrok na wykonującą podsufitowe akrobacje muchę.
Z muchą odkrytą wieczorem – wiadomo – albo ty, albo ona. Jak się jej nie pozbędziesz, to o trzeciej w nocy nie demony, nie duchy, nie antychryst, ale ta mucha będzie apostołem śmierci dla Twojego snu.
/odpal muzykę – niech się sączy w tle/
Moja szyja wydała już wyrok śmierci na muchowatego, obracając głowę w kierunku odpowiedniego narzędzia zagłady.
Nie podnoszę się jednak z łóżka. Zaczynam obserwować rytuały czarnego stworzenia. Lot. Przysiad. Mycie. Lot. Przysiad. Mycie.
Jak u kotów.
To muszą być bardzo czyste stworzenia. A może one sprawdzają status ciała po takim locie – niczym pilot odczytujący listę kontrolną po lądowaniu dużym samolotem?
LISTA KONTROLNA MUCHY
- Uruchom przednią parę odnóży. Jeśli się uruchomiły to znaczy, że: OK √
- Cztery tysiące oczu lewych: OK √
- Cztery tysiące oczu prawych: OK √
- Trąba: OK √
- Ssanie: OK √
- Tylne odnóża: OK √
- Dupa jest? OK √
- Czy podczas ostatniego lotu udało się wkurwić ludzi? OK √
Obserwuję ten powtarzający się rytuał i nagle robi mi się żal tej muchy. Gówniany życiowy start, a potem cztery tygodnie wypełnione szybami, gazetami, pająkami, packami i kotami. Z rzadka trafi się pewnie jakaś smaczna ciepła kupa.
W swoim życiu często stawałem po stronie słabszych. Taka mucha nie ma zbyt wielu przyjaciół.
– Cześć, mucho – mówię niespodziewanie, nawet dla siebie, w kierunku sufitu. – Nadaję ci imię Antonina.
– Bzzzzt – odpowiada Tosia. – Bzzzzzzzzzzzzzzt – dodaje.
To coś nowego, myślę sobie. W świecie nieczłekokształtnych przyjaciół zdominowanym przez psy, koty, chomiki, rybki, z rzadka szczury, fretki, konie, węże i gepardy pojawia się reprezentant muchowatych.
Obserwuję z zaciekawieniem zachowanie Tosi. Nadanie jej imienia spowodowało przesunięcie światopoglądu z kategorii „irytujący szkodnik” na „psotny zwierzak”.
Pobawiłem się z muchą paręnaście minut moim wzrokiem. Tosia wciąż latała po pokoju i ewidentnie irytowała ją obecność sufitu oraz ścian.
– Tosia, życie to kajdany – wyjaśniłem przyjaciółce jako ten bardziej doświadczony. – Trudno się z tego wyrwać. Trudno nadać własne tempo i narzucić swoje reguły życiu. Na końcu i tak czeka nas śmierć i pustka.
– BZZZZZZZZZZZ – odpowiedziała zirytowana nową wiedzą Antonina.
– Śmierci nie pokonasz. Musiałabyś mieć silnego sojusznika. Jakiegoś boga. Ale nie takiego zwykłego boga much. Boga bogów – dodałem i zamilkłem, trawiąc w myślach, czy istnieje ranking bogów.
– BZZZZZZZZ.
Nagle zdałem sobie sprawę z mojej mocy.
– Tosiu! – zawołałem podekscytowany. – W świecie ludzi moja moc jest ograniczona zasięgiem, ale przecież w Twoim świecie mogę zmienić wiele. Mogę wydłużyć Twój żywot, mogę pomóc Ci oszukać śmierć. Na chwilę, co prawda, ale mogę. Skończę rozdział książki – wskazałem głową na leżącą obok mnie najnowszą książkę Masy – dowiem się, skąd mafia brała pieniądze, i jako Twój przyjaciel i demiurg wręczę Ci wolność: otworzę okno. Tam obok, za stodołą, znajdziesz spore stado owiec. Kupa nawozu. Wprowadzę Cię do raju. Czy nie uczyni mnie to bogiem?
– Bzzzzzzzzz! – ucieszyła się Tosia.
Wróciłem do książki. Tosia wesoło pobzykiwała nad moją głową, ciesząc się z ostatnich chwil w pokoju, przed ośmioma tysiącami jej oczu przesuwała się już wizja zbawienia: ziemia obiecana pełna brudnych owiec, krowich odchodów i kompostowników.
– BŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻ! – Dobiegł mnie nagle stłumiony inny dźwięk. – BŻŻŻŻŻŻŻ… Bżżżżżżżżż.
Zmieniony dźwięk dobiegał smutno jak echo z jaskini. To Tosia w swoim podniebnym tańcu wleciała do rozgrzanego klosza sufitowej lampy.
– Bżżżż… Bżżżż… – Żałosny dźwięk muchy walczącej o jeszcze chwilę życia. – Bżżż… Bżżż…
Ostatnie słabnące zrywy.
–Bżż… Bż – Pojedyncze paniczne uderzenia Tosi w szklany kosz.
Myślę o jej zdezorientowaniu, o siłach, które musi wykrzesać. TOSIA, WALCZ!
– Bż…
I cisza.
Po całym pokoju rozlała się cisza.
Wszechogarniający brak dźwięku.
Tak jakby przez chwilę, razem ze mną, cały świat obserwował walkę życia maleńkiego owada.
Widzowie uwielbiają takie walki, zawsze czekają na cud: promil szans, że Dawid ponownie pokona Goliata. Gladiator zwycięży Cesarza. Uszkodzony czołg na skrzyżowaniu, z oddaną ojczyźnie załogą w środku, zatrzyma batalion SS. Dziewczyna ze wsi zostanie Top Modelką. Maleńka mucha wyrwie się ze szponów bezsensownej, głupiej, przedwczesnej śmierci.
Kiedy ktoś umiera, to nawet nie jest brak dźwięku. To zero absolutne. Antyhałas, który pochłania jak czarna dziura każdy dźwięk. Czasem przerywana jednostajnym piskiem maszyny kontrolującej pracę serca. Czasem z dźwiękiem płonącego samochodu w rowie. Czasem wrzaskiem bliskiej osoby.
A w Twojej głowie zawsze jest cisza. Jakby ktoś nacisnął w kinie, w środku sceny pełnej wybuchów i strzałów, przycisk „pauza”.
Po chwili pojawia się pierwszy dźwięk. Szczekanie psa. Później dźwięk toczących się po mokrym asfalcie opon. Szum drzew. I powoli świat się rozpędza do swojego tempa, nie oglądając się już za zostawionym w tyle pasażerem.
Poza mną. Patrzę na szklaną rozgrzaną trumnę. Klosz model IKEA. Żarówka moc 60 watów. Temperatura barwowa 3000 kelwinów.
Temperatura barwowa zachodzącego słońca 3000 kelwinów. Wschodzącego zresztą też.
Odpowiedź na pytanie postawione przeze mnie wcześniej – czy ranking bogów istnieje? – przyszła szybciej, niż się spodziewałem.