Tak jak obiecałem ponad dwa miesiące temu:
Kraków, 25 czerwca 2014 r.
Pamiętam, że gdy miałem naście lat, chciałem mieć wszystko już i teraz.
Kobietę, gadżet, książkę, film, grę komputerową – od razu, już, szybko, zaraz po pierwszym ujrzeniu.
To oczywiście prowadziło do nieszczęśliwych sytuacji, gdyż musicie przyznać, że pryszczaty nastolatek z meszkiem pod nosem daleko nie zajdzie z dorosłą studentką AWF-u poderwaną na przystanku autobusowym.
A w zasadzie dojdzie tak daleko, jak długo będzie działał środek usypiający.
Premiera gry komputerowej – musiałem ją mieć już od razu. „Red Faction”, „Europa Universalis”, „Majesty”. Gdy w końcu udało się uzbierać sumę 120 złotych, to w momencie instalacji gry znałem już na pamięć instrukcję, ponieważ czytałem ją w łóżku przez 3–4 miesiące odkładania funduszy do skarbonki.
Gdy pracowałem w kinowej kawiarni aż 2 miesiące, nagle zwolniło się stanowisko superwisiora. Na zebraniu 120 osób załogi kina zastanawiałem się, jak wysokie szanse mam na awans. Oczywiście były mniej więcej takie jak to, że cesarzem Ziemi zostanie żaba Alfred ze stawu w Czernichowie koło Krakowa, co jednak nie przeszkadzało mi w snuciu zawiłych planów.
To chyba jest taki wiek, etap w życiu każdego młodego człowieka. Kiedy myśli, że ma wpływ na całą planetę, że może osiągnąć wszystko i wszystko mu się należy.
Miałem być najlepszym blogerem, ale uparcie przede mną na liście Bloxa był blog „Agnieszka Włodarczyk nago”.
Miałem być najlepszym kochankiem, ale okazało się, że ten sam tytuł starał się u zdradliwej Barabary zdobyć prawie każdy łysy mieszkaniec dzielnicy XI.
Miałem być najlepszym pisarzem, ale przeczytałem, co potrafi Vonnegut, i schowałem opowiadania do szuflady.
Miałem być najlepszym pracownikiem firmy Nazwa Zmieniona Sp. z o.o., ale okazało się, że lepsza będzie koleżanka córki szefa.
Miałem odebrać nagrodę za najlepszy film, ale okazało się, że konkurs organizuje dziewczyna, którą kiedyś uraziłem.
Miałem się dostać na wymarzony kierunek studiów, ale byli lepsi – nie mogłem w to uwierzyć.
Teraz gdy widzę na biurku CV dzieciaka, który nie umie nic, nie ma doświadczenia, ale jest „gotów od zaraz zostać kierownikiem działu dystrybucji międzynarodowej”, to uśmiecham się pod nosem.
To wszystko było tak dawno, że pamiętam, jak siedziałem przed telewizorem i z zapartym tchem oglądałem 3 ulubione programy: „Agent”, „Milionerzy” i „Usterkę”. Buszu drogi… to ponad dekadę temu…
Nie wiem, kiedy to się zmieniło.
Zacząłem zauważać, że rzucanie się na drzewa i zrywanie wszystkich zielonych jabłek jest bezsensowne i później odbija się sraczką. Przestałem się spieszyć.
Weźmy takie pisanie bloga. Sami zauważyliście, że piszę, gdy mam coś do powiedzenia.
Niektórzy pamiętają, że gdy blog powstawał (8 LAT TEMU!), to było mnóstwo wpisów typu „Poszedłem do sklepu po parówki, a tam…”.
Wiecie, informowałem Was o zupełnie nieistotnych rzeczach.
Teraz na przykład, gdy piszę te słowa, jakiś typ od sześciu godzin zabudowuje mi wnękę luksferami i napierdala wiertarką.
Czekajcie podejdę zrobić zdjęcie.
O:
Kiedyś poświęciłbym temu cały wpis 🙂
Wracając do tematu.
Na studiach i w pracy diametralnie zmieniła się moja taktyka zdobywania kobiet. Z chaotycznego skakania po kwiatkach wolałem oznaczyć najpiękniejszy cel i powoli ku niej sunąć. Była wiśnią na torcie, a ja spokojnie wyjadałem najlepsze kawałki z tortu, kierując się ku szczytowi. Miałem czas.
I tak się kręciło.
Zawodowo podobnie. Chciałem pracować w branży filmowej i pośrednio pracowałem… tyle że w wypożyczalni płyt DVD.
Hop minął rok,
hop minął rok,
hop minął rok.
…mijam budkę z tłumaczem, światła mnie oślepiają, jakiś człowiek poprawia mikrofon i wychodzę na scenę jako prelegent na konferencji poświęconej rynkowi kinowemu w Europie, a wśród słuchaczy siedzi ten sam człowiek, który akceptował moją kandydaturę na barmana kinowego 8 lat wcześniej.
Fajne uczucie. Miałbym pewnie lepsze wspomnienia, gdyby chwilę później nie wysypała się moja prezentacja na gigantycznym ekranie za moimi plecami, kompletnie rujnując moje kilka minut. No ale życie to nie amerykański film.
Teraz gdy piszę ten wpis, popijam kawę i nie jestem już najlepszym najrzadziej piszącym blogerem w Polsce. Jest coś jeszcze. Pisząc te słowa, jestem obserwowany. Słyszę też głosy w mojej głowie.
Myślicie, że moja psychika się odkleiła jak u Philipa K.Dicka?
Naprawdę jestem obserwowany. Każdy mój ruch śledzi sztab ludzi i osiem kamer.
Mało tego: pod moją koszulą mam masę kabli. Na brzuchu uwiera mnie nadajnik, a nerkę ogrzewa rejestrator, który jest połączony z kamerą w moim guziku. W kubku zamiast kawy jest druga kamera.
Przyjemny kobiecy głos w mojej głowie mówi właśnie, że widzą, co robię na swoim blogu, ale żebym zapomniał o darmowej reklamie, bo i tak to wytną.
Głos należy do Emilii. Emilia jest reżyserką.
A ja jestem pierwszym w historii blogerem tworzącym wpis podczas prowadzenia programu „Usterka”, co czyni Was pierwszymi w historii telewizji czytelnikami pierwszego wpisu napisanego podczas realizacji kultowego programu telewizyjnego.
A teraz Wam pomacham.
Staram się nie myśleć, jak bardzo spieprzę ten odcinek, po prostu kolejne szczenięce marzenie zostaje właśnie spełnione.
Po dwunastu latach.