Archive of ‘Złote Wpisy’ category

POCIĄG

podkład muzyczny

 

– Jeszcze płaszcz! – krzyczy Maciek, gdy po wyskoczeniu z samochodu zaczynam biec w stronę krakowskich peronów. Pociąg do Warszawy ma odjechać za 2 minuty. Trzeba przyznać, że jako kierowca Maciek dokonał niemożliwego – ominął wszystkie korki i dostarczył mnie w 20 minut z obrzeży miasta do centrum.
– Dzięki! – odpowiadam.

Pociąg spółki PKP Intercity stoi już na głównym dworcu Krakowa. Z okien wystają ludzie, na płycie peronu stoją nieruchomo ich bliscy, a wokół pociągu nerwowo krząta się obsługa.
Wsiadam do ostatniego wagonu. Przeciskając się przez korytarz, słyszę jeszcze przeciągły gwizd, zza okien dochodzi mnie zdenerwowany krzyk obsługi w stronę jakiegoś pasażera: „wsiadać!”.
Przechodzę śluzą do drugiego wagonu, mijany pracownik PKP mówi do krótkofalówki”…104 – ruszaj”.
Czuję szarpnięcie. Ruszamy. Po chwili bliscy pasażerów stojący na peronie stają się odległymi.


Zaglądam do mojego przedziału. Osiem miejsc, trzy osoby w środku. Wchodzę jako czwarty.
Przy drzwiach siedzi młoda Azjatka zwrócona przodem do kierunku jazdy. Naprzeciwko niej siedzi mężczyzna w średnim wieku. Typ wytrawnego podróżnika. Miejsce przy oknie, tyłem do kierunku jazdy zajmuje kobieta – na oko 30-tka.
Kierując się logiką, zasadami równomiernego rozłożenia pasażerów, czy nawet samą jakością mojej podróży, powinienem zająć wolne miejsce przy oknie.
Siadam jednak obok podróżnika.
Planuję czytać książkę, z tego miejsca będę miał też dobry widok na piękną skośnooką dziewczynę.

Zawsze chciałem skosztować życia z Azjatką. Podobają mi się. Pamiętam, że wiele lat temu miałem nawet jednonocny romans z egzotyczną dziewczyną o imieniu na Q… Spędziliśmy noc na rozmowach i tańcach w klubach. Byłem wtedy w związku i pomimo moich ciągot do wschodniej urody nie zdecydowałem się na seks.
Nad ranem rozstaliśmy się, nie biorąc do siebie telefonów.

Wracam myślami do mojego przedziału. Wieszam płaszcz na haku, wyjmuję książkę i wrzucam resztę mojego bagażu na górę.
– Dokąd jedziesz? – nagle pyta Azjatka.
Rozglądam się zdumiony po przedziale, zastanawiając się, czy pytanie na pewno było skierowane do mnie. Bizneswoman pracuje na iPadzie, podróżnik czyta gazetę. Czuję na sobie spojrzenie pięknych ciemnych oczu.
– Do Warszawy – odpowiadam.
– Po co? – pytają usta dziewczyny. Ciekawskie spojrzenie nie zostaje ze mnie zdjęte ani na chwilę.
– Mam spotkanie biznesowe – staram się po sobie nie poznać, że jestem zaskoczony obrotem spraw.

Przesiadam się koło dziewczyny i zaczynamy rozmawiać. O pierdołach. O pogodzie. O naszej podróży. O tym, że nie zdążyła jeszcze kupić biletu.
Mija godzina, pula moich możliwości rozmowy na tematy ogólne, lekkie i przyjemnie szybko się wyczerpuje, a przecież pozostały jeszcze dwie godziny. Nie wiem, czy dziewczyna czyta mi w myślach, czy to zbieg okoliczności, ale nagle wstaje i stwierdza, że idzie coś zjeść.
Przyjmuję to z ulgą, chciałbym zostawić po sobie dobre wrażenie, ale (sięgając po metaforę ze świata piłki nożnej) jestem zmęczony i czuję, że nie będę miał siły dotrwać do końca rozgrywki przy tempie jakie narzuciła.

Gdy wychodzi, sięgam po książkę, stukot pociągu chwilę później mnie usypia…


Budzę się, dziewczyna siedzi obok mnie. Próbuję się ułożyć do snu jeszcze raz, ale jest mi bardzo niewygodnie w każdej pozycji.
– Nie możesz spać? – pyta dziewczyna. – Niewygodnie ci?
Kiwam twierdząco głową.
W tym momencie dzieje się rzecz, którą zapamiętam do końca życia.
Dziewczyna wtula się we mnie. Jej głowa przyjemnie układa się na moim ramieniu.
– Lepiej? – wyszeptała. Nie wiem, co odpowiedzieć.
Czas w przedziale zastyga w miejscu, podróżnik gdzieś zniknął, bizneswoman drzemie, pociąg mknie do przodu, krajobraz za oknami jest tylko niewyraźną wstęgą.
Z rozkoszą poddaję się sytuacji.
Trzymam ją mocno w ramionach, jej dłoń zaciska się miękko na mojej ręce, czuję zapach jej włosów. Moje myśli pędzą chaotycznie we wszystkie strony.

Jest mi przyjemnie, los właśnie podał mi na talerzu kawałek z tortu moich marzeń o byciu z właśnie taką kobietą. Serce bije mi jak szalone. Podobnie jak w sytuacji zagrożenia życia.

Moje myśli, do tej pory chaotycznie odbijające się od ścian czaszki, wreszcie spływają w jeden potok. DLACZEGO?

Zrobiła coś niemoralnego podczas swojego wyskoku do Krakowa i rozpaczliwie potrzebowała ciepła mężczyzny.
A może jest nimfomanką.
A może to taka kultura.
A może czerpie satysfakcję z manipulowania innymi.
A może to przeznaczenie, o którym opowiadają staruszkowie trzymający się za pomarszczone ręce.
A może jest pewna siebie i wyciąga rękę, żeby czerpać od życia to, na co ma ochotę.
A może skoro nie kupiła biletu, to nie ma kasy, próbuje mnie uwieść, przyjdzie konduktor, ona powie, że nie ma biletu i nie ma na bilet i spojrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi i pięknymi oczami mówiącymi „zapłać za mnie”.
Ha! Nie dam się żadnej femme fatale. Jak przyjdzie konduktor i ona popatrzy na mnie wyczekująco, to wstanę, spojrzę na nią z kamiennym obliczem skurwysyna, rzucę w nią pomiętą stówką wyszarpniętą z kieszeni moich dżinsów, pozbieram rzeczy i opuszczę ją jak jakąś tanią dziwkę.

Jak na zawołanie, drzwi do przedziału otwiera szarpnięciem konduktor. Sprawdza nasze bilety. Dziewczyna uśmiecha się do niego, sięga do torebki, wyciąga banknot i prosi o bilet do Warszawy Zachodniej. Płaci świeżym i prostym jak spod żelazka banknotem stuzłotowym, który patrzy na mnie z wyrzutem oczami Władysława Jagiełły.
Momentalnie robi mi się głupio z powodu moich ostatnich myśli.
A gdyby nawet nie miała pieniędzy, bo ktoś jej ukradł portfel, a ja wcieliłbym mój plan w życie? Skrzywdziłbym niewinną osobę, tylko po to, żeby moje było na wierzchu?
Przytulam ją mocniej.

Dojeżdżamy do Warszawy. Wysiada stację przede mną. Zostawiam wszystkie moje rzeczy w przedziale i pomagam jej wynieść walizkę. Zauważam, że jej bagaż jest całkiem spory jak na wspomniany przez nią powrót z jednodniowego wypadu.
Stoimy na pustym peronie.
Ostatnie przytulenie.
Słyszę bardzo ciche pytanie. Pewnie tak – odpowiadam równie cicho.
Spoglądam na mój wagon. Puszczam ją, nasze palce muskają się po raz ostatni i wsiadam do mojego pociągu.
Wracam do mojego bagażu.
Wszystkimi siłami staram się powstrzymać przed odwróceniem się. Czuję szarpnięcie. Zobojętniała, niewzruszona sterta żelastwa rusza.
Bliscy ponownie stają się odległymi.

Wysiadam na mojej stacji. Przy wyjściu z dworca centralnego siedzi facet i gra na harmonii temat miłosny z filmu “Titanic”. Zatrzymuję się, uśmiecham, wrzucam muzykowi monetę i ruszam, żeby utonąć w szarych odmętach Warszawy.

WYJŚCIE EWAKUACYJNE

Nie ma za co żyć, nie ma za co umierać.
Napisałem kiedyś, że gdybym miał wystartować w konkursie dla osób, które najczęściej zajmują miejsce tuż za podium to prawdopodobnie zająłbym w nim 4 miejsce.
Nigdy ostatni, nigdy pierwszy. Hej Kriz to chyba śni ci się życie.

Życie.
Pewien facet, naukowiec i laureat nagrody Nobla zresztą, całe życie szukał tajemnicy życia w komórkach, później w atomach, później w elektronach. A później umarł i życie przelało mu się przez palce.
Zdarza się.

2002. Wieczór. Schody do klubu muzycznego. Kraków.

Ochroniarz – selekcjoner, który jeszcze 10 lat temu byłby dla mnie intelektualną przeszkodą, siedzi na składanym wędkarskim krzesełku. Krzesełko ugina się pod argumentem 120 kilogramowej mięsistej tablicy Mendelejewa.

W greckiej mitologii była sobie Sfinks. Sfinks zadawała zagadkę napotkanym ludziom. Za brak poprawnej odpowiedzi zrzucała w przepaść. A może pożerała? Prokuratura nie odnalazła żyjących świadków przestępstwa, więc nie wiadomo.

Ochroniarz – selekcjoner. Szkolony zaocznie w temacie mody.
10 lat temu żądał okazania dowodu osobistego co miało być dowodem posiadania na karku co najmniej 18 lat doświadczenia życiowego. Osiemnasto-jakiego kurwa doświadczenia? No życiowego panie autorze, życiowego.

2012 rok. Ochroniarz patrzy na moją gębę. Omiata wzrokiem mój zbiór doświadczenia życiowego. Tak dużego, że poszczególne elementy tegoż utworzyły własne autonomiczne państwa.
Zarost – tydzień walki o niepodległość.
Usta – zaciśnięte i popękane.
Czoło – zbiorowa mogiła doświadczeń całego ciała. Uporządkowana i równo orana. Nikt zresztą skóry na czole o zdanie nigdy nie zapytał czy można w niej chować minione zmartwienia.
Włosy – lubię wierzyć, że są kruczoczarne. Włosy jednak coraz częściej zbierają się pod wodzą zbuntowanych srebrnych sztandarów.
Oczy – dowód osobisty twierdzi, że zielone. Wpisałem tak w formularzu, żeby oszukać państwo. Dla jaj. Punk’s not dead i te sprawy.  Jako obywatel – świeżak nie wiedziałem, że przez kolejnych 10 lat to państwo będzie oszukiwać mnie. Kurwa mać.

Nawet ochroniarz – selekcjoner widzi. Nie ma co prosić o dowód osobisty. Zrzuca mnie w przepaść. Mogę wejść i zejść.

Miasto moje – w tobie moje niepokoje.
Wieczór. Schody do klubu muzycznego. Najpierw dźwięk. Światło. Kamera.
Akcja.

Idę odwiedzić swoją przeszłość. Schodzę powoli. Kamienne ściany się nie zmieniły.
Mijam nastolatków zlizujących z siebie pot.

Wchodzę do głównej sali. Siadam przy barze. Zamawiam jałowcówkę. Oczami pokazuję opalonej blondynce przysuwającej się do mnie, że nie jestem nią zainteresowany.

Idę polować na współczesne historie. Siadam przy stoliku w kącie.

„Jesteśmy właścicielami wytwórni muzycznej. No nie słyszałyście o nas, bo ona za granicą działa. Jesteście takie słodkie kociaki, że chętnie byśmy was zaprosili. A umiecie śpiewać? Bo ja to bym was wziął wcześniej na casting. hahaha.”

„Misiu, ale ja cię kocham naprawdę. Z Wojtkiem to było tak, że trochę się najebałam i widzisz, nie gniewaj się, bo to nie byłam ja w tym moim ciele wtedy, wiesz misiu?”

„Obczaj tego w kącie co tam siedzi z drinem. Słodziak, co? Potańczę z nim, wygląda na takiego co może załatwić pikse”

„Ej mała, masz zajebiste ciałko, wiesz? Nie układa mi się ostatnio w życiu, dziewczyna mnie ostatnio odejszła z innym, dziwka. Czy długo z nią byłem? W chuj. 6 miesięcy byłoby dzisiaj. W chuj poważnie to traktowałem, wiesz maleńka. Zabawimy się?”

”   – W nocy sobie śpię, śpię, śpię.
    – Ja też, ja też!
    – A w dzień sobie chodzę, chodzę.
    – I ja, i ja!
    – A w nocy sobie śpię, śpię, śpię.
    – Ja też, ja też!
    – A w dzień sobie chodzę, chodzę.
    – I ja, i ja!
    – No, śniadanie jem, jem, jem.
    – Tak? Tak?
    – A w sklepie kupuję, kupuję.
    – Tak? Super!”

 

Szarańcza pożera olbrzymów.
Wstaję zły. Zły na siebie. Przecież te historie i ich autorzy, zawsze mnie bawiły. Dziś jest inaczej.

Wchodzę do toalety. Z kabiny obok słyszę szuranie dwóch ciał i szept „kochanie nie mam gumek, zdążysz wyjąć?”
Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?

b17

Wystarczy brak wzorców w rodzinie, żeby wyprodukować dysfunkcyjnego osobnika.
Później jest jeszcze lot wszystkich osobników nad terenami, z których prowadzony jest nieustanny ostrzał. Niebanalne szkoły, psychopatyczni nauczyciele, nieumyte akwarium i barwne osiedla napierdalają ze swoich dział, żeby podziurawić osobnika idącego, mniej lub bardziej, równym kursem.
Podziurawione osobniki docierają nad tereny lęgowe gdzie spotykają się z innymi podziurawionymi osobnikami płci przeciwnej i poszukując należnej im po ciężkim locie przyjemności, przy paru orgazmach, tworzą kolejny latający wrak. Co za absurd życia.


Wychodzę z oszczanego kibla i kieruję się do wyjścia ewakuacyjnego.

 Wyjście ewakuacyjne

 

 

OPOWIEM WAM HISTORIĘ

Opowiem wam historię.

Gdybym został pisarzem to właśnie w ten sposób chciałbym rozpoczynać swoje opowiadania.
Kończyłbym je natomiast przypadkiem. Przypadkowym zwrotem akcji wykańczałbym bohaterów, obdarzonych unikalnymi cechami charakteru, ale przecież stworzonych przeze mnie do tych moich opowieści.
Razem z postaciami rodziłaby się i ginęła ich wyobraźnia oraz wolna wola.

 

Wolna wola. Moje ubiegłe opowiadanie musiałem zakończyć w połowie.
Mimo że miałem pomysł na dalsze strony. W planach było nawet rozwinięcie wątku erotycznego.
Czytelnicy lubią wątki erotyczne.
Wymyślony i napisany przeze mnie bohater, obdarzony wymyśloną przez mnie wolną wolą, popełnił jednak czyn bardzo głupi i bardzo śmiertelny.
Mógłbym nawet pomyśleć, że zrobił to specjalnie, czyli że było to samobójstwo.
Może wyobraźnia, którą mu stworzyłem, przekonała go do wyrwania się z kajdan fikcji literackiej?
Ciekawe gdzie trafił po śmierci?

 

Jeśli Bóg istnieje, to ja – autor opowiadania, w którym bohater samodzielnie umiera przed puentą – wiem dlaczego nie lubi samobójców.
Samobójcy niemile psują ciąg logicznie następujących zdarzeń.

 

Musiałem zniszczyć moje opowiadanie, bo sugerowałoby czytelnikowi, że życie jest pozbawione sensu.
Mój wyimaginowany bohater, imieniem Piotr, mógł z tragicznym skutkiem przekonać człowieka o prawdziwym imieniu i nazwisku, żeby rozpruł kajdany życia.
Kto byłby zabójcą – Kriz czy Piotr?
I czy Bóg byłby tak samo wkurwiony jak ja?

 

Ale…

 

Opowiem wam inną historię.
Był sobie bardzo stary człowiek, który kochał filmy.
Wyglądał prawie tak:

kinowy dziadek

 

Miał długą i gęstą brodę.
Wyglądał jak Święty Mikołaj, którego ktoś okradł z prezentów i kolorów.
Dlaczego? Bo był bezdomny.
„Och, Kriz to ważny szczegół…mogłeś wspomnieć o tym na początku”
Dziadek był bezdomny, szary i stary. I kochał filmy.

Ludzie bezdomni nie oglądają telewizji dokładnie z tych samych przyczyn, z jakich nie piorą swoich ubrań.

Dziadek był bezdomny, szary, stary, śmierdział brakiem ciepłego domu, w którym miałby sprzęt gospodarstwa domowego. I kochał filmy.
Przychodził więc dwa razy (albo i częściej) w miesiącu do kina Cinema City, w którym dawno temu pracowałem.
Wszyscy go znali. Nikt nie wie skąd brał pieniądze, ale zawsze płacił monetami.

Nigdy nie przyszedł pijany.

Tamtejsze kasjerki nie ignorowały go z powodu zapachu czy nie przystającej do lokalu rozrywkowego szarości.
Sprzedawały dziadkowi bilet studencki. Ja kazałem barmanom sypać mi darmowy mały kubełek popcornu, sponsorowany przez operatora sieci Heyah, następnie przekazywałem przekąskę temu człowiekowi.

Wiecie co najpiękniejszego i najbardziej wzruszającego zapamiętałem?
Wiedział, że nie pachnie fiołkami. Wiedział, że na sali może pojawić się dama krzycząca „wyprowadźcie tego śmiecia, to skandal, tu są moje dzieci”.
Wiecie, że takich ludzi można wszędzie spotkać.

Dlatego staruszek zawsze kupował najgorsze miejsca – miejsca, których nikt nigdy nie kupuje –  z przodu i z boku.

miejsca kino

A wiecie co ja robiłem? Przychodziłem na salę i patrzyłem jak film tańczy w jego błyszczących oczach.

 

 

Och, zapomniałbym.

Jest też i koniec tej opowiastki, a wygląda tak:

Po którejś z bardziej mroźnych nocy dziadek przestał przychodzić.

 

ktoś

 

 

Napisałem na początku, ze gdybym był sławnym pisarzem, to moje książki z wymyślonymi przez mnie bohaterami zaczynałbym od zwrotu „opowiem wam historię”.
Tak też rozpocząłem opowieść o kinowym dziadku.

 

Jaka szkoda, że to nie ja wymyśliłem to opowiadanie.
Jaka szkoda, że to wydarzyło się naprawdę.

 

grobek

 

1 2 3 4 5 7